Krzyż – znak przekleństwa czy błogosławieństwa?
Pozostaje nam tylko stawać pod krzyżem i uwielbiać Boga za cud życia, za to, że przemienił to, co było znakiem przekleństwa w błogosławieństwo.
2024-04-02
Na początek proszę o sięgniecie do dwóch tekstów biblijnych – z Księgi Rodzaju: Rdz 1, 27-28. 2, 8-9 i z Ewangelii św. Marka: Mk 15, 33-37.
Bóg zawsze nas błogosławi
Być może pojawia się w Was, drodzy Czytelnicy, pytanie, jaki jest związek między tymi dwoma fragmentami biblijnymi? Myślę, że nie zrozumiemy dobrze tajemnicy krzyża i tego, co wydarzyło się na Golgocie w Wielki Piątek, jeśli najpierw nie wrócimy pod to drzewo, które Bóg zasadził w Edenie – Drzewo Życia. Dlatego, że drzewo krzyża, to z Golgoty, przywołuje drzewo, które Bóg zasadził w Edenie. Stąd, musimy koniecznie do tego pierwszego drzewa wrócić. Co nam mówi fragment z Księgi Rodzaju? Mówi nam, że Bóg jest miłośnikiem życia, że kocha życie, że jest źródłem życia. Bóg dzieli się z nami swoim życiem, tylko w Nim jest źródło życia i tym życiem podzielił się z nami, zapraszając nas – jak napisze w Drugim Liście św. Piotr – „do uczestnictwa w Jego boskiej naturze” (2 P 1, 4). Otóż, Bóg jest miłośnikiem życia, a stwarzając i dając życie – błogosławi. Bóg daje życie, a w tym życiu, które dzieli z nami, jest Jego błogosławieństwo. Taki jest Bóg. Bene dicere znaczy dobrze mówić. Bóg nam błogosławi, to znaczy dobrze mówi o nas, dobrze nam życzy, zawsze dobrze o nas myśli, pragnie dla nas dobra. Dla Boga i w Bogu bene dicere (błogosławić) oznacza jednocześnie bene facere (dobrze czynić). Bóg kiedy mówi, wtedy sprawia to, co mówi. A więc Bóg nie tylko głosi błogosławieństwo, nie tylko je wypowiada. Bóg sprawia, że to błogosławieństwo się w nas wydarza. Tu widzimy, jak cenne jest, by to błogosławieństwo powtarzać. Jeśli my dzielimy się tym błogosławieństwem, błogosławimy siebie nawzajem, czyniąc to z wiarą, wtedy to błogosławieństwo staje się faktem. A więc Bóg dając życie i błogosławiąc, sprawia, że życie staje się błogosławieństwem. Życie, które pochodzi od Niego jest błogosławieństwem, i tylko błogosławieństwem. Podkreślam to z mocą, by już teraz powiedzieć, że w Bogu nie ma źródła żadnego przekleństwa. Bóg nigdy nie przeklina człowieka. Bóg nigdy nie czyni źle człowiekowi. W Bogu nie ma źródła żadnego cierpienia. Bóg nie jest źródłem jakiegokolwiek zła. Bóg nie jest źródłem krzyża, o czym będziemy mówili za chwilę.
Cierpienie, które pojawiło się na świecie i które dotyka wielu – z ogromnym szacunkiem chcę teraz myśleć o Was wszystkich, którzy zwłaszcza dotknięci jesteście chorobą, cierpieniem fizycznym, psychicznym, duchowym – nie jest wymysłem Boga. Bóg nie zsyła na nas cierpienia. Owszem, mamy czasem taki sposób mówienia, że Bóg nas doświadcza cierpieniem, ale nawet kiedy mówimy te słowa, że Bóg dopuszcza na nas jakieś cierpienie, doświadcza nas cierpieniem, to nigdy nie mamy na myśli, że to cierpienie pochodzi od Niego. To oznacza tyle, że On sam wchodzi w nasze cierpienie i wchodzi w to cierpienie ze swoim błogosławieństwem. Nie oznacza to, że cierpienie jest szczęściem, bo nigdy nim nie jest. Cierpienie jest skutkiem grzechu, jest odpryskiem zła, które spowodował grzech, a u jego początku jest sprawca zła. Bóg nigdy nie jest sprawcą zła i sprawcą cierpienia. Jeśli mówimy, że doświadcza nas cierpieniem, albo zsyła na nas cierpienie, to mówimy to absolutnie jedynie w przenośni i stwierdzamy, że Bóg jest Panem wszystkiego, nad wszystkim panuje. Bóg jest tym, który może zło i cierpienie w nas pokonać.
Poza Bogiem nie ma życia
Wróćmy do tekstu z Księgi Rodzaju. Kiedy Bóg stworzył człowieka i obdarzył swoim błogosławieństwem, postawił go w Ogrodzie życia. Bóg jest – jak mówi pięknie Księga Mądrości (zob. Mdr 11, 26) – miłośnikiem życia. Ogród życia jest dla nas obrazem Boga, który w Sobie uczynił dla nas miejsce. Bóg jest życiem, to w Nim istniejemy, żyjemy, poruszamy się. Poza Bogiem nie ma życia. I Bóg zapraszając człowieka do życia w Sobie, postawił go w Ogrodzie życia, dając mu dary życia, dając mu wszystko, co od Niego pochodzi. Bóg zostawia człowiekowi ogród pełen drzew obfitujących w owoce, w życie. To jest obraz Boga, który czyni życie w pełni. To znaczy, kiedy stworzył nas, Ciebie i mnie do życia, tak nas usposobił, takimi zasobami obdarzył, że jesteśmy stworzeni do pełni życia. I pełnia życia jest naszym ostatecznym przeznaczeniem. To wszystko symbolizują drzewa rodzące życie, rodzące owoce smaczne, miłe z wyglądu. Wszystko, co czyni Bóg jest piękne, miłe, smaczne. W Bogu życie nam zawsze smakuje. W tym Ogrodzie są dwa drzewa, które nam przypominają o czymś bardzo istotnym. Jest Drzewo Życia, które symbolizuje zaproszenie do życia z Bogiem, w Bogu. I ono jest w środku ogrodu. I jest drugie drzewo, drzewo poznania dobra i zła. To drzewo mówi nam, że źródłem poznania dobra i zła jest tylko Bóg i tylko On jest absolutnym Panem wszystkiego. To drzewo mówi nam, kim jest Bóg i kim nie jest człowiek. To drzewo mówi mi: Bóg jest jeden, a ty jesteś człowiekiem. Masz czerpać nieustannie z Niego życie. Żyjesz w pełni, jak długo czerpiesz z tego źródła pełni życia, jakim jest Bóg. I dlatego to drzewo poznania dobra i zła w Ogrodzie przypomina: nie jesteś Bogiem, jesteś człowiekiem. Ale to jest dla mnie także źródłem szczęścia, bo jestem jak kropla w oceanie. Ocean może pomieścić kroplę, ale kropla nie może pomieścić oceanu. Czuję się jak kropla zanurzona w oceanie miłości, w oceanie życia i czuję się w pełni szczęśliwy. Bo jako istota stworzona jestem istotą granic, nie jestem Bogiem, nie jestem bezgraniczny, ale w granicach mojego człowieczeństwa przeżywam pełnię szczęścia i przeżywam ją w Bogu.
Dlaczego o tym mówię? Bo przyszedł moment, w którym człowiek został zwiedziony przez złego. Dramat tego zwiedzenia polegał na tym, że człowiek uwierzył, iż on także może być Bogiem, źródłem życia sam z siebie. Zły doprowadził człowieka do takiej myśli, próbując go skłócić z Bogiem. Wmówił mu: jesteś w Ogrodzie życia, ale niczego ci nie wolno, Bóg ci wszystkiego zabrania. To pokusa, która nas często nęka. Pokusa myślenia, że kiedy będę się zbliżać do Boga, będę cierpiał. Bóg mi coś zabierze, będzie żądał ofiar, będzie mnie krzyżował. Jest nawet takie powiedzenie: „kogo Bóg miłuje, tego krzyżuje”. To bardzo piękne, głębokie powiedzenie, ale musimy je dobrze rozumieć. Bóg w sensie dosłownym nikogo nie krzyżuje, to myśmy Go ukrzyżowali. Krzyż to jest pomysł człowieka i człowiek ten swój pomysł zrealizował, kiedy ukrzyżował Jezusa Chrystusa, Boga-Człowieka. Człowiek został przekonany przez złego do tego, że jeśli będzie z Bogiem w bliskości, to On mu będzie wszystkiego zabraniał. Jakże wielu ludzi ma taki właśnie obraz Boga. Boga, którego się boją, Boga, który konkuruje, który coś zabiera, który sieje cierpienie w życiu człowieka. Jak bardzo człowiek jest nieustannie kuszony tą właśnie myślą.
Kłamstwo złego
Zwróćcie, proszę, uwagę na to, co powiedziała Ewa na kartach Księgi Rodzaju. Na początku wydaje się, że przechytrzyła złego, że udało jej się rozszyfrować jego kłamstwo: „To nie prawda, możemy jeść z drzew tego ogrodu, tylko z drzewa, które jest w środku Ogrodu, Bóg nam zabronił jeść, a nawet go dotykać” (Rdz 3, 2-3). Wydaje się, że mówi prawdę, ale w istocie nie mówi prawdy. Ewa powtarza kłamstwo złego. Bo w środku Ogrodu rosło Drzewo Życia, a nie drzewo poznania dobra i zła. Ewa mówi, że Bóg zabrania im jeść z Drzewa Życia, a więc Bóg zabrania żyć. Tak się pojawia ta pokusa i to wielkie nieszczęście, w które człowiek wszedł, bo uwierzył, że Bóg mu zabrania żyć, że Bóg człowieka ogranicza. Ewa dała się skusić. Bóg mówił o tym, że przykazaniem jest drzewo poznania dobra i zła – nie jesteś Bogiem. Ale Ewa to zrozumiała inaczej, uwierzyła w to, co powiedział zły. Dochodzimy do mementu, który doprowadza nas do sedna naszego tematu. Kiedy Bóg przychodzi do Ogrodu, spaceruje po nim jako miłośnik życia, szuka człowieka, pierwszy pyta o niego. To jest znamienne, że pierwsze pytanie w Biblii o człowieka jest pytaniem Boga. To Bóg pierwszy pyta, pyta o każdego z nas. Warto o tym pamiętać, że Bóg, który nam błogosławi, zawsze o nas pyta. Bóg wie, że z człowiekiem stało się coś niedobrego, dlatego o niego pyta. Kroki Boga nie są krokami tropiciela, Boga, który śledzi i za chwilę powie: „mam cię, przyłapałem cię na gorącym uczynku!”. To nie jest Bóg Biblii. Bóg także w tym momencie, w którym człowiek się zagubił, kiedy schował się w krzakach, wychodzi jako miłośnik życia naprzeciw niego, bo chce żeby żył na nowo, chce go wyprowadzić z tego miejsca ukrycia, które jest miejscem śmierci. Ale człowiek na to nie pozwala.
Koniec końców Bóg wypowiada pierwsze przekleństwo. Ale uwaga, Bóg wypowiada pierwsze przekleństwo nad szatanem. Bóg nigdy nie przeklina człowieka, nawet wtedy, kiedy człowiek jest w grzechu, kiedy jest ukryty. Przeklina tego, który jest sprawcą zła. I zapowiada mu, że będziesz jadł proch ziemi. Pokazuje w ten sposób, jak grzech upokarza, jak może człowieka upodlić, poniżyć. Człowiek miał żyć zawsze wyprostowany, oczekując na swojego miłośnika życia, kontemplując Go, ciesząc się z Nim. I teraz Bóg przeklinając złego, mówi, że przeklęty jest grzech. Za chwilę Bóg dalej będzie przeklinał, ale nie człowieka. Będzie przeklinał ziemię i rzeczywistość dokoła człowieka. Zrobi to, by pokazać człowiekowi, co się dzieje z ziemią, co się dzieje dookoła, kiedy ten wchodzi w grzech. Wszystko staje się przeklęte, ale to nie Bóg przeklina. Przekleństwem jest grzech i cierpienie samo w sobie. Iluż ludzi przeklina cierpienie, żyjąc poza Bogiem, nie znając Boga albo nie wierząc w Boga, nie potrafiąc Mu się powierzyć w cierpieniu. Cierpienie odnajdzie sens i stanie się drogą do życia w Bogu na nowo. Ale cierpienie samo w sobie nie jest błogosławieństwem. Kościół nigdy nie głosił kultu cierpienia, bo kult cierpienia jest cierpiętnictwem.
Bóg przeklina grzech
Jak wcześniej Bóg w Ogrodzie błogosławił człowieka, tak teraz płacze nad człowiekiem. Ten Jego płacz wydobywa się w tych słowach przekleństwa, które dotyczą nie człowieka, ale dotyczą sprawcy zła i tego wszystkiego, co grzech ludzki wywołał. To jest bardzo ważne, byśmy o tym pamiętali. Bo od tej pory Bóg nie przestaje towarzyszyć człowiekowi także upadłemu. Przecież każdy z nas urodził się nie tylko z raną pogrzechową, ale urodził się w grzechu pierworodnym. Grzech, który zasiany został w trzecim rozdziale Księgi Rodzaju, jest wirusem z pokolenia na pokolenie. Na tym polega przekleństwo grzechu pierworodnego i jego skutków – cierpienia i śmierci. Bóg nie jest jednak źródłem śmierci, Bóg jest miłośnikiem życia. Bóg jest także Panem śmierci, ale nie jest źródłem śmierci. Nie Bóg wymyślił śmierć, nie Bóg powoduje śmierć. Śmierć powoduje wejście w grzech. Człowiek wchodząc w grzech, wchodzi w śmierć. Ale co robi w tej sytuacji Bóg? To jest niezwykłe. W czwartym rozdziale Księgi Rodzaju jest taki poruszający obraz, który mówi, że kiedy człowiek próbował okryć się w grzechu listkiem figowym (symbol czegoś, co jest marne, śmieszne, bo jakże człowiek może przykryć sam w sobie zło?), On sam sporządza człowiekowi solidne ubranie ze skóry, by chroniło go i staje się razem z człowiekiem tułaczem przez całą jego historię. Krok w krok idzie z człowiekiem, który nosi w sobie upadek pierworodny i jego skutki. Bóg idzie za człowiekiem, jak mówi pięknie psalm 56: Bóg zbiera łzy nasze do swojego bukłaka i zapisuje nasze czyny w swojej Księdze Życia (zob. Ps 56, 9). Bóg, który nam dobrze życzył na początku (bene dicere, dobrze mówił o nas, błogosławił), nie przestaje nadal błogosławić. Wiemy, że Bóg grzech przeklął, przeklął sprawcę zła, Bóg się gniewa na grzech, ponieważ grzech próbuje Mu odebrać nas, ale nas nie przestaje błogosławić.Błogosławi nas jako swoje stworzenie, jako powołanych do życia, jako tych, których pragnie mieć ze sobą na zawsze.
Czytając Biblię, rozdział po rozdziale, księga po księdze, wszędzie widzimy Boga, który jest jak tułacz, który woła przez proroków, który prosi człowieka, by do Niego wrócił, który tęskni za swoją oblubienicą jak w Pieśni nad Pieśniami, który wszędzie idzie za człowiekiem. A kiedy człowiek przestaje już przypominać człowieka, Bóg sam postanawia stać się człowiekiem, w tym jego pierwotnym pięknie. Mówimy o Jezusie Chrystusie Synu Bożym za psalmem 45, że jest najpiękniejszym z synów ludzkich. On przychodzi po to, aby nas wrócić Bogu, abyśmy na nowo mogli w pełni żyć.
Największe cierpienie Jezusa
I tutaj dochodzimy do drzewa krzyża. Gdybyśmy spotkali teraz – przenosząc się wieki wstecz, aż do czasów Imperium Rzymskiego – jakiegoś żołnierza, który brał udział w egzekucji ukrzyżowania, gdybyśmy na przykład zapytali Cycerona, który był nie tylko poetą, ale był także żołnierzem i prawdopodobnie uczestniczył w egzekucjach przez ukrzyżowanie, opowiedziałby nam to, co zostało zapisane w kronikach. Powiedziałby nam, że śmierć przez ukrzyżowanie to najbardziej przeklęta ze śmierci. Nie mógł człowiek człowiekowi wymyśleć bardziej okrutnej śmierci niż przez ukrzyżowanie. Kroniki mówią, że byli krzyżowani, którzy nie potrafili przez kilka dni skonać, konając albo w zimnie albo w gorącu, zjadani przez robaki, w dusznościach. Ci, którzy byli odpowiedzialni za egzekucję biwakowali naprzeciw, bo musieli tam być, dopóki ukrzyżowany nie umarł. My z Ewangelii św. Jana wiemy, że pod krzyż Jezusa zostali dopuszczeni, jakby aktem łaski, Jego Matka i najbliżsi, wśród nich umiłowany uczeń. Ale gdyby czytać to razem z kronikami, to niekoniecznie musiał to być akt łaski, mógł to być kolejny akt okrucieństwa. Nieraz pozwalano najbliższym ukrzyżowanym podejść do krzyża, ale po to, aby krzyżowany konając, widział cierpienie tych, którzy patrzyli na jego cierpienie. I by ci, którzy patrzyli na swojego bliskiego ukrzyżowanego także cierpieli. To było okrucieństwo nie do opisania. Chciałem o tym powiedzieć, byśmy mieli świadomość, że w tym czasie znak krzyża, to drzewo, które dla nas jest znakiem błogosławieństwa, w oczach i myślach tamtych ludzi był przekleństwem.
Wielu z Was, którzy cierpicie na ciele, jednoczycie się w swoim cierpieniu fizycznym, w cierpieniu nieraz nie do zniesienia, z tym cierpieniem, które przeżywał Jezus. Tu docieramy do sedna tego cierpienia, które nas otwiera na błogosławieństwo. Cierpienie fizyczne nie było bowiem najbardziej okrutnym cierpieniem, jakie Jezus przeżywał na krzyżu. Ewangelista Marek, jak i pozostali Ewangeliści, nie zatrzymuje się na cierpieniu fizycznym Jezusa. Największe cierpienie Jezusa, jakiego doznał, było cierpieniem Jego duszy. I obrazuje to fragment Ewangelii: „Gdy nadeszła godzina szósta, mrok ogarnął całą ziemię, aż do godziny dziewiątej” (Mk 15, 33). Czytamy, że na ziemi pojawiły się tajemnicze, astronomiczne ciemności. W południe, kiedy słońce jest w zenicie, kiedy świat cieszy się największym światłem, kiedy wszystko jest skąpane w świetle słońca, właśnie wtedy zapadają największe ciemności. I św. Marek używa tutaj słowa skotos, które określa mrok. Słowo skotos jest przywoływane tam, gdzie jest mowa o grzechu. Ewangelista Marek chce nam powiedzieć, że największe ciemności, jakie wtedy zalegały, nie były tymi na zewnątrz Jezusa, ale to były te ciemności, które On przeżywał wewnątrz, w duszy. To były największe ciemności. I myślę, że wielu z Was, drodzy Chorzy, mogłoby to potwierdzić – cierpienie fizyczne jest okrutne, ale jest nieporównywalnie mniejsze od cierpienia duszy.
Kiedyś pewien kapłan przeżywał w swoim życiu depresję, totalne ciemności wewnętrzne, i w jednym z listów napisał do mnie, że gdyby miał namalować depresję, namalowałby piekło. Byłem poruszony tym, co do mnie napisał. Mogłem sobie tylko wyobrażać, jakie piekło wówczas przeżywał. W Składzie Apostolskim wypowiadamy słowa „zstąpił do piekieł”. Ta tajemnica oznacza, że Jezus w duszy przeżywa piekielne ciemności. On nas zbawia z grzechu. Jezus zbawia nas nie obok nas, ale schodząc w sam rdzeń naszych ciemności. On zbawia nas w ten sposób, że schodzi tam, gdzie są największe ciemności grzechu i gdzie są najgłębsze rany pogrzechowe. Tam zstępuje. I to zstępowanie do rdzenia ludzkiego grzechu jest tym momentem najbardziej okrutnym, jest tym, co Jezus wykrzyczał na krzyżu. I wielu z Was będzie mnie dobrze rozumiało, bo pewnie to nie raz przeżywaliście lub przeżywacie: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” (Mt 27, 46). Ciemności grzechu są oddaleniem od Boga, są zerwaniem więzi z tym, który jest źródłem życia, który jest miłośnikiem życia, który jest samą miłością To zerwanie więzi zamienia się w potworną otchłań, zamienia się w piekielną przestrzeń oddalenia od Boga, a ta otchłań jest spowodowana ludzkim grzechem. Jezus schodzi tam, gdzie wszystko mówi: Bóg cię opuścił, Bóg się oddalił od ciebie, Bóg cię zostawił, Bóg ci już nie błogosławi, Bóg cię przeklął.
Wyobraźmy sobie, że Jezus wchodzi w takie ciemności, On, który jest Synem Ojca, który jest doskonale zjednoczony z Ojcem. Tylko On wie, co znaczy przeżywać szczęście w zjednoczeniu z Ojcem – „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10, 30). I On wchodząc w to doświadczenie ludzkiego grzechu, sam doświadcza opuszczenia przez Ojca, doświadcza poczucia oddalenia. Jezus tam schodzi, bo tam jest śmierć. Śmierć jest największą pokusą, bo każe nam uwierzyć, że Bóg nas nie chce, że nas porzucił. Oczywiście, to nieprawda. Książę grzechu jest księciem kłamstwa. Jezus schodzi tam, gdzie człowiek w grzechu jest kuszony największym kłamstwem, to jest największe piekielne cierpienie. Na tym właśnie polegają ludzkie depresje, że człowiek czuje się całkowicie odizolowany, oddalony, pozostawiony sam sobie, potwornie osamotniony. Bóg nigdy nikogo nie opuszcza, nawet w największym grzechu, Bóg nigdy człowieka nie zostawił, nigdy z nas nie rezygnuje, nie przeklina człowieka, nigdy nie przestaje człowieka błogosławić. Jezus schodzi w te ciemności, gdzie wszystko kłamie, mówiąc: Bóg cię zostawił, Boga nie ma. Dlaczego Jezus tam schodzi? Nie tylko po to, by zjednoczyć się z każdym z nas, ale po to, by zadać śmierci śmierć. Słowa „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” to pierwsze słowa psalmu 22. Wielu egzegetów twierdzi, że Jezus na krzyżu modlił się nie tylko tym pierwszym wersetem, ale także kolejnymi wersetami. I w pewnym momencie dochodzi do wersetu 11. W tym wersecie Jezus wypowiadając te słowa zadaje śmierć kłamstwu, że Bóg cię opuścił: „Od łona mojej matki, jesteś moim Bogiem” (Ps 22, 11). One znaczą, że to nieprawda, że Bóg nas opuścił i porzucił. Jezus w naszym chrzcie wchodzi w naszą śmierć, w grzech pierworodny i wyrywa go z korzeniami. Sam wchodząc w śmierć, zanurza nas w swojej śmierci i w swoim zmartwychwstaniu, dlatego ten najważniejszy pogrzeb w naszym życiu już się odbył, bo Jezus pogrzebał grzech, który mógł nas na zawsze uśmiercić. Słowa „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” (Mt 27, 46) mają głęboki sens. Egzegeci tłumaczą także te słowa jako: „po coś mnie opuścił?”. Jezus jakby pyta o sens tego doświadczenia poczucia opuszczenia. Jezus w tym momencie to wszystko, co było bezsensem, zamienia w sens. Jezus pozwalając się przybić do naszego grzechu, przekleństwo krzyża zamienił w błogosławieństwo.
Drzewo Krzyża Drzewem Życia
My dzisiaj patrzymy na krzyż i przybitego do niego Jezusa Chrystusa i wiara nam mówi, że to ma głęboki sens. Bo tam na krzyżu wisi Ten, który zmartwychwstał, ze śmierci przeszedł do życia, czyli wyprowadził nas ze śmierci ku życiu i nie ma już niczego, co by w Nim nie mogło nabrać sensu. W Nim wszystko ma sens. Do tego stopnia, że śpiewamy w Wielką Sobotę w Exultecie „błogosławiona wina”. Wychwalamy Boga, że to, co było przekleństwem, zamienił w błogosławieństwo. Dlatego św. Marek napisał, że kiedy Jezus ostatni raz zawołał donośnym głosem, zszedł aż do rdzenia ludzkiego grzechu, tam gdzie wszystko zakłamywało rzeczywistość, tam zadał śmierć śmierci i oddał ducha.
Co to oznacza, że oddał ducha? Ewangeliści używają tutaj określenia, które można przypisać tylko Jezusowi: „oddał ducha”. Każdy z nas umierając, nie będzie oddawał ducha, duch nam będzie zabrany. Człowiek jest tak stworzony do życia w pełni, że nawet kochając Boga do szaleństwa, i umierając z Nim i dla Niego, do końca walczy o życie, bo chce żyć. Ale człowiek nie może zatrzymać ducha, duch mu będzie zabrany. Jezus mógł zatrzymać ducha, Jezus mógł zejść z krzyża, Jezus także w ostatnim akcie agonii, mógł nie umrzeć i powiedział to w 10. rozdziale Ewangelii św. Jana: „Nikt mi życia nie zabiera, lecz ja od siebie je daję. Mam moc je oddać i mam moc je znów odzyskać” (J 10, 18). A więc „oddał ducha” oznacza, że Jezus umiera rzeczywiście, ale jako Pan śmierci i Pan życia. Bo to „oddał ducha”, nawiązuje do tego ducha z Księgi Rodzaju, kiedy duch unosił się nad pustkowiem, nad chaosem. Bóg tak jak wtedy stwarzając, błogosławił, tak teraz stwarza nas na nowo, błogosławiąc i czyniąc z nas nowe stworzenia. Żadna historia najbardziej okrutna, żadne sponiewieranie przez drugiego człowieka, zapomnienie, opuszczenie, największa krzywda, nie mogą usunąć z nas jego błogosławieństwa. Krzyż był znakiem przekleństwa, ale Bóg zamienił go w znak błogosławieństwa. Nie ma na tej ziemi do ostatniego naszego tchu takiego przekleństwa, największego nawet, którego On nie mógłby zamienić w błogosławieństwo. Ale to wszystko dlatego, że Bóg, w którego my wierzymy, jest źródłem życia, błogosławieństwa. Nigdy nie był, nie jest i nie będzie źródłem przekleństwa i cierpienia. A kiedy z powodu naszego grzechu pojawia się cierpienie, Bóg wchodzi w to cierpienie, nie zostawia nas, wchodzi w sam rdzeń tego cierpienia, by zamienić je w błogosławieństwo. Człowiek, kiedy jest bez Boga, najbardziej jest kuszony do tego, aby przeklinać swoje życie. I dlatego zaczynamy rozumieć, co oznacza, że krzyż jest dla nas znakiem błogosławieństwa. Zauważmy, że krzyż towarzyszy nam we wszystkich sakramentach świętych. Krzyż nie jest jedynie znakiem zewnętrznym. Bóg w krzyżu male dicere (przeklinać) i male facere (źle czynić) przemienia w bene dicere (błogosławić) i bene facere (dobrze czynić). Pozostaje nam tylko stawać pod krzyżem i uwielbiać Boga za cud życia, za to, że przemienił to, co było znakiem przekleństwa w błogosławieństwo. Bóg nie mógł inaczej, Bóg jest miłośnikiem życia i dla nas wszystkich pragnie pełni życia. Jeśli dzisiaj są ludzie, którym przeszkadza znak krzyża, którzy ten krzyż zdejmują ze ściany, którzy się gorszą wiszącym na krzyżu Jezusem Chrystusem, to dlatego, że być może, i to jest dramat naszych czasów, w świecie kultury chrześcijańskiej, Europy schrystianizowanej, na nowo pojawia się neopogaństwo. Jeśli są ludzie, do których krzyż nie przemawia jako znak błogosławieństwa, to znaczy, że wracamy do czasów rzymskich, wracamy do czasów tamtych ludzi, którzy patrzą na krzyż jako na znak zgorszenia.
Pragnę podziękować Wam wszystkim, którzy razem z Jezusem cierpicie, którzy w tym swoim powołaniu do życia w pełni z Nim, idziecie także drogą cierpienia. Jezus może sprawić, że ludzkie cierpienie stanie się miejscem chwały Boga. Pamiętajmy, że Kościół opiera się nie na cierpieniu, ale na sensie, jaki Jezus wydobył z tego cierpienia. On do tego cierpienia zaprasza także wszystkich dotkniętych bólem, by nadać sens błogosławieństwa temu wszystkiemu, co na świecie jeszcze jest przekleństwem. Życzę Wam, abyście w tym swoim powołaniu pełnym tajemnicy, ufali, że idziecie drogą miłośnika życia, który z Wami i przez Was chce błogosławić innym, chce, aby inni także odnaleźli sens. Życzmy sobie, abyśmy ilekroć stajemy pod drzewem krzyża, nie mieli wątpliwości, że stajemy pod Drzewem Życia.
Zobacz całą zawartość numeru ►