Apostoł Bożego miłosierdzia
Pan Jezus powiedział o nim, że przez dzieło Bożego miłosierdzia będzie pracował do końca świata. Już dziś jesteśmy tego świadkami.
2024-09-02
W Białymstoku jeszcze żyją ludzie, którzy go pamiętają. Czasem dziwią się, że ich wspomnienia są ważne. „Przecież to takie zwyczajne, normalne, nic nadzwyczajnego” – niejednokrotnie pada stwierdzenie. A jednak ta „normalność” zostaje nam dana do naśladowania.
Kapłan pokorny
Jako spowiednik i kierownik duchowy św. Faustyny, wykazał się wielką mądrością, roztropnością, pokorą. Słuchał, rozważał, modlił się, aby sobą nie przysłonić dzieła, które przed nim odkrywała jego Penitentka. Podjął się współrealizacji żądań Pana Jezusa: uczestniczył w malowaniu obrazu Jezusa Miłosiernego, drukował pierwsze modlitwy do Bożego miłosierdzia, zwłaszcza koronkę do miłosierdzia Bożego. Na podstawie wezwań z „Dzienniczka” św. Faustyny zredagował litanię do miłosierdzia Bożego. Czynił to jeszcze za życia s. Faustyny, a po jej śmierci dokończył dzieła, zakładając nowe zgromadzenie zakonne – Zgromadzenie Sióstr Jezusa Miłosiernego. Do końca życia zabiegał o zatwierdzenie święta miłosierdzia Bożego i doczekał się tego nie na ziemi, ale już w Domu Ojca.
Wyznał, że s. Faustyna była dla niego inspiratorką do własnych poszukiwań nauki o Bożym miłosierdziu w Piśmie Świętym i nauczaniu Kościoła. Zaczął rozważać Boże miłosierdzie i czynił to z zapałem. Czyniąc refleksje nad przeczytanymi o sobie fragmentami z „Dzienniczka” s. Faustyny, zapisał, że ogarnia go wstyd. Nie czuł się godnym słów Pana Jezusa, który określił go, jako kapłana według Serca Jezusowego. Uważał się jedynie za marne narzędzie. Nigdy nie chciał, aby o nim mówiono jako o kimś wielkim. Wydając jedną ze swoich książek, poczynił przedmówcy uwagę, że za dużo napisał o autorze, czyli o nim. W rzeczywistości było to jedno zdanie.
Pokorę ks. Michała potwierdzają ludzie jemu współcześni. Widoczna też jest ona w jego zewnętrznej postawie utrwalonej na zdjęciach, najczęściej tych nie pozowanych. Widać go zawsze na drugim planie, nigdy na pierwszym. Rzadko kiedy fotograf zdołał uchwycić jego spojrzenie. Jego wzrok był najczęściej skierowany w dół, nie rozpraszał się. Skupienie – to jedna z cech najczęściej zauważanych przez świadków jego życia. Jednak ten spuszczony wzrok nie przeszkadzał mu pozostać czujnym i dostrzegać potrzeby innych.
Blisko ludzi
W kaplicy Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Świętej Rodziny, przy ul. Poleskiej 42 w Białymstoku (obecnie jest to kaplica i dom należący do Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego) służył wiernym z duszpasterską posługą 18 lat. Najpierw służył posługą duszpasterską siostrom misjonarkom. Potem, wskutek zasiedlania miasta, stopniowo zaczęło przybywać wiernych. Ksiądz Sopoćko czuł potrzebę budowy kościoła, jednak ówczesny klimat polityczny temu nie sprzyjał. Dlatego wraz z siostrami podjął się rozbudowy maleńkiej zakonnej kapliczki, tworząc prężnie działający ośrodek duszpasterski. Jak sam wyznał po latach, impulsem do tego dzieła była refleksja prostego człowieka, szewca, u którego reperował buty. „Gdyby ksiądz mógł tu odprawiać, u sióstr, to my nie musielibyśmy tak daleko chodzić do kościoła”.
Wielokrotnie swoimi czynami potwierdził to, czego uczył, że „miłosierdzie to wychodzenie naprzeciw wszelkiej nędzy ludzkiej”. Nigdy nie przeszedł obojętnie obok człowieka potrzebującego. Taki był od młodości. Świadczą o tym wspomnienia świadków: „Gdy do chorego jechał, furmanowi usługiwał”. Od pierwszych lat kapłaństwa dbał o liturgię. Uczył śpiewu kościelnego, modlitw, katechizował dzieci. Jeszcze w czasach zaborów założył 36 szkół elementarnych, ucząc dzieci języka polskiego.
Przez 13 lat (1919-1932) z wielkim zaangażowaniem pełnił funkcję kapelana wojskowego najpierw w Warszawie, a potem w Wilnie. Odbudowywał kościoły zarówno dla wojska jak i dla wiernych świeckich. Wiedział, że tylko Bóg może być gwarantem moralnego życia w wojsku.
Jako człowiek wykształcony cenił sobie zdobywanie wiedzy nie dla niej samej. Chciał być coraz bardziej kompetentnym narzędziem w ręku Stwórcy. Rozmawiał z szacunkiem ze wszystkimi, pomagał innym niezależnie od pochodzenia społecznego czy wyznania. Kiedy nie mógł się podzielić tym co miał, oddawał w całości. Na przykład już jako starzec, oddał potrzebującemu swoje nowe buty, które dostał od sióstr. Tłumacząc swoje zachowanie, stwierdził: „Czy naciągacz, tego nie wiem, ale wiem, że był bez butów, a ja mam jeszcze stare”.
Mało mówił, nie był towarzyski. Sprawiał wrażenie raczej szorstkiego, zamkniętego w sobie – taka była opinia dorosłych. Dzieci natomiast postrzegały go inaczej. Dziś, jako dorośli ludzie wspominają ks. Sopoćkę częstującego ich słodyczami, które nosił w kieszeniach sutanny. Pytał o rodzinę, o ilość rodzeństwa, środki do życia. Zachęcał do nauki. Dzieci były przez niego szczególnie zauważane już od początku, jeszcze zanim został kapłanem. Uczył je religii, ale także języka polskiego. Od pierwszych lat kapłaństwa organizował dla dzieci systematyczną katechezę. „Gdy nas odwiedzał, to najpierw się z nami modlił – wspomina z dzieciństwa jego bratanica – i przypominał mamie, żebyśmy po trawie biegały boso, bo to zdrowo”.
Całym sercem był oddany pracy w Seminarium Duchownym – najpierw w Wilnie, a potem w Białymstoku. Był ojcem duchownym, profesorem. Cenił sobie rekreację z klerykami. Starał się każdego poznać osobiście. „Chętnie zagadnął tego, czy innego kleryka, zainteresował się jak się nazywa, skąd pochodzi. Czuło się właśnie serce, serce prawdziwego pedagoga”. Na egzaminie, czasem się denerwował, gdy ktoś był nieprzygotowany. Wyczuwał, kiedy to wynikało z niemożności nauczenia się, a kiedy z ignorancji. W tym ostatnim przypadku zwracał się do kleryka przez „waszmość”. Dziś już poważni kapłani wspominają z uśmiechem, że „Sopoćko waszmościł”.
Sługa miłosierdzia
Na ambonie, w konfesjonale nie groził piekłem, ale mówił o Bożym miłosierdziu. Uczył, że „głoszenie Ewangelii nie polega na mówieniu, że grzesznicy mają się nawrócić, ale na głoszeniu, że Bóg jest dobry dla grzeszników”. Ci, którzy się u niego spowiadali, wspominają, że potrafił zaskoczyć swoją wyrozumiałością, zwłaszcza w kwestiach małżeńskich. „Za pokutę listy do żony nakazał pisać”– wspominał jeden z żołnierzy. Nie koncentrował się na grzechu, ale na człowieku proszącym o przebaczenie. Wymowne jest świadectwo o ks. Sopoćce jako spowiedniku z czasów okupacji w Wilnie: „Spowiadałam się u ks. prof. Sopoćki – wspomina pani Janina. Nigdy oczywiście nikomu nie zwierzałam się z tego, że głoduję (…). Był taki zwyczaj, że po spowiedzi całowało się stułę albo rękę spowiednika. Ksiądz podał mi zdaje się 200 reichmarek. Ja to przyjęłam, widocznie zrozumiał, że mnie to jest koniecznie potrzebne, ja też z takimi myślami to przyjęłam”.Kapłani, którzy się u niego spowiadali, wspominają, że za pokutę często zadawał odprawienie Drogi Krzyżowej. Bardzo się „ożywiał”, gdy zaczynał mówić o Bożym miłosierdziu.
Jako Założyciel naszego Zgromadzenia, był jak ojciec. Odwiedzał siostry w Myśliborzu (obecnie jest tu Sanktuarium Bożego Miłosierdzia). To on potwierdził autentyczność tego miejsca – wybranego przez Pana Jezusa na klasztor „nowego Zgromadzenia”. Szczegóły pozostawiła mu św. Faustyna. Zachowana korespondencja wskazuje na żywy kontakt z siostrami. Interesował się każdą indywidualnie, jednak zawsze pozostał delikatny, dyskretny. Jeśli trzeba było, po ojcowsku upomniał, jednak nie narzucał swojego zdania. Zawsze z wielkim szacunkiem odnosił się do wolności drugiego człowieka.
Zmarł 15 lutego 1975 r., w wieku 87 lat w Białymstoku. Został beatyfikowany 28 września 2008 r. w Białymstoku, w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia, gdzie obecnie znajdują się jego relikwie.
Pan Jezus powiedział o nim, że przez dzieło Bożego miłosierdzia będzie pracował do końca świata. Już dziś jesteśmy tego świadkami. Za jego przyczyną jest przede wszystkim wiele nawróceń, bo ludzie szukają ratunku w Bożym miłosierdziu. Kościół przez beatyfikację potwierdził, że droga, którą przeszedł bł. ks. Sopoćko jest możliwa do pokonania. On jest tego świadkiem. Najpierw jako człowiek, potem jako chrześcijanin, w końcu jako kapłan. Żył dla Boga miłosiernego, którego chciał naśladować całym sercem i głosić Go całemu światu. Był w tym bardzo konsekwentny, choć była to droga krzyża. Święta Faustyna przepowiedziała mu, że będzie cierpieć, jednak uważał, że „w cieniu krzyża wychowują się dusze promienne”. Cierpiał zarówno w wymiarze cielesnym, jak i duchowym. To drugie cierpienie bolało bardziej. Do końca życia pozostał niezrozumiany i osamotniony. To był jego krzyż. Jednak niósł go mężnie. Pod koniec życia zapisał w swoim dzienniku: „Wola Boża jest naszym pokojem”.
Błogosławiony ks. Michał Sopoćko przykładem swego życia udowodnił, że zaufanie Bogu jest jedynym ratunkiem dla człowieka. Nie wystarczy wierzyć w istnienie Boga. Trzeba uwierzyć Bogu, zaufać Mu. Trzeba przyjąć Boga miłosiernego, który przebacza i takiego Boga odbijać we własnych życiowych postawach, wyborach. Pokazał, że jest to możliwe.
Zobacz całą zawartość numeru ►