Z Krzyża płynie moc
Ksiądz prof. Waldemar Chrostowski opowiada o znaczeniu ofiar składanych Bogu i o Krzyżu, na którym Chrystus dokonał dzieła odkupienia świata.
2024-09-02
ks. Wojciech Bartoszek: – „Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego ciała, którym jest Kościół” (Kol 1,24). To kluczowe słowa dla Apostolstwa Chorych. Założyciele wspólnoty odnoszą je do osób chorych. Od tych słów św. Jan Paweł II rozpoczął List „Salvifici doloris”. Te słowa pochodzą z Listu św. Pawła do Kolosan. Co oznaczają i co miał na myśli św. Paweł?
ks. prof. Waldemar Chrostowski: – W nauczaniu św. Pawła wybrzmiewają dwa wymiary. Pierwszy dotyczy tego, że cierpienie, choroba i wszystko, co trudne, ma sens. Najważniejszym wyzwaniem, przed jakim stają chorzy, jest właśnie pytanie o sens, pytanie „dlaczego?”. Jeżeli brakuje odpowiedzi na to pytanie, wtedy choroba i cierpienie stają się jeszcze trudniejsze i bardziej bolesne. Gdy cierpienie jest pozbawione sensu, człowiek może łatwo popaść w rozpacz, a rozpacz może go popchnąć do wyniszczającej depresji i tego, co najgorsze. We wspólnocie chrześcijan w Kolosach, do której św. Paweł skierował swój list, liczba cierpiących była zapewne duża, skoro Apostoł Narodów podjął temat cierpienia. Wszyscy oni – podobnie jak my, współcześnie – usiłowali odnaleźć sens w tym, co przeżywali i zadawali sobie pytanie, czemu ich cierpienie może służyć.
Drugi wymiar słów św. Pawła ma związek z osobą Jezusa Chrystusa. Nasuwa się pytanie: skoro Jezus dokonał dzieła zbawienia ludzkości, to dlaczego wciąż istnieje w świecie cierpienie? Odpowiedź na to pytanie jest niezwykle odważna i głęboka. Odważna, ponieważ idzie w poprzek tego, czego ludzie na ogół oczekują od życia: że będzie bezproblemowe, pomyślne, dostatnie i pozbawione jakichkolwiek trudności. Święty Paweł patrzy na to inaczej. Wie, że chociaż dokonało się zbawienie, to jednak życie wciąż niesie ze sobą rozmaite trudności, choroby i cierpienia. Wyraża jednak pewność, iż sytuacja nie jest taka sama jak wcześniej, bo dzieje ludzkości zostały naznaczone mocą Krzyża. Cierpienia mają sens, bo są włączeniem się w cierpienie i śmierć Jezusa Chrystusa. Postrzegając je w perspektywie Krzyża, Apostoł wydobywa i podkreśla chrystologiczny charakter cierpienia przeżywanego z wiarą w Boga, który objawił siebie w Jezusie Chrystusie. To jest zasadnicza nowość, która przesądza o istocie wiary chrześcijańskiej oraz tego, co ona ze sobą niesie.
– Święty Paweł sam przeżywa tę drogę cierpienia, bo wspomniane słowa napisał w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Czy możemy mówić o jego cierpieniach, czy raczej o próbach i trudnościach związanych z misją apostolską?
– W życiu św. Pawła jedno łączyło się z drugim – próby duchowe z wielkimi cierpieniami fizycznymi. Wszystkie miały związek z jego wewnętrzną przemianą pod Damaszkiem, gdy z prześladowcy Kościoła stał się mężnym wyznawcą Chrystusa i podjął misję ewangelizacyjną. Wielokrotnie spotykał się z odrzuceniem, przede wszystkim ze strony swoich żydowskich rodaków, a także ich wrogością. Ci, którzy nie uwierzyli w Jezusa jako Mesjasza i Pana, niejeden raz organizowali przeciwko niemu spisek, co powodowało, że musiał uchodzić z Damaszku, Jerozolimy, Antiochii Pizydyjskiej i Ikonium, a później z Tesalonik, Berei i Efezu. Szczególnego cierpienia przysporzyło mu przebywanie przez około 8 lat w odosobnieniu w rodzinnym Tarsie, do którego odesłano go z Jerozolimy. Rzadko wspomina się o tym fakcie, a z pewnością był to dla Apostoła bardzo trudny czas osamotnienia, w którym stawiał sobie pytania o sens i cel tego, czego doświadczył pod Damaszkiem.
W jego życiu nie zabrakło też dotkliwych cierpień fizycznych. W Listrze, podczas pierwszej podróży misyjnej, był kamienowany, z czego ledwo uszedł z życiem. To skutkowało późniejszymi problemami ze wzrokiem i bólami głowy. W Drugim Liście do Koryntian (zob. 2 Kor 11,16-33) wylicza rozmaite cierpienia i prześladowania, których doświadczył. Czyni to, aby pokazać, że wszystkie są włączone w moc, która płynie z Krzyża. To właśnie otwarcie się na moc Krzyża pozwoliło mu przetrwać wszystko, co bolesne i trudne oraz uczynić z tego naukę dla innych, zwłaszcza tych, którzy cierpią. Co więcej, w swoich listach Apostoł napisał, że raduje się z tych cierpień, które przeżywa. Uznawał bowiem siebie – jako dawny prześladowca Kościoła – za kogoś, kto bez żadnej swojej zasługi został włączony w Boży plan zbawienia, w którym cierpienie sprawiedliwych ma sens.
– Duchowość Apostolstwa Chorych wiąże się z ofiarą cierpienia w różnych intencjach. Zanim jednak o samym Apostolstwie, chciałbym, abyśmy spojrzeli na stronice Starego Testamentu. Tam znajdujemy opisy żydowskiego kultu, którego główną ideą była właśnie ofiara. Skąd się te ofiary wzięły, czego dotyczyły?
– Od zarania dziejów ofiara jest wpisana w porządek relacji między ludźmi i Bogiem. Na samym początku Księgi Rodzaju znajdujemy opowiadanie o Kainie i Ablu, którzy składali Bogu ofiarę. Jeden z braci, Abel, składał ją z czystego serca, a drugi, Kain, z tego, co miał pod ręką, bez czystej intencji. To stało się powodem, że ofiara Abla została przyjęta, a Kaina nie, co – jak wiemy – doprowadziło Kaina do tak wielkiej zazdrości, że skutkowała zbrodnią bratobójstwa. Noe po potopie też składał Bogu ofiarę, podobnie kapłan Melchizedek. Widzimy więc, że ofiara nie jest czymś specyficznym dla biblijnego Izraela. Składanie ofiar istnieje we wszystkich religiach. Jest tak dlatego, że człowiek, który oddaje cześć Bogu, zadaje sobie pytanie, co może i powinien Jemu dać. Oczywiście, trzeba pamiętać, że to, co dajemy Bogu, zawsze pochodzi z Jego darów, a więc dajemy Bogu jakąś cząstkę tego, co wcześniej od Niego otrzymaliśmy.
W Starym Testamencie istniały dwa rodzaje ofiar: krwawe i bezkrwawe. W ramach tych ofiar, w których przelewano krew, składano w ofierze zwierzęta, natomiast kult bezkrwawy obejmował ofiary pokarmowe składane z mąki, owoców, warzyw i produktów spożywczych. Te dwie formy współistniały ze sobą przez całą epokę Starego Testamentu, aczkolwiek na plan pierwszy wysuwały się ofiary ze zwierząt. Od czasu wybudowania świątyni jerozolimskiej, w połowie X wieku przed Chrystusem, składano je na specjalnym kamiennym ołtarzu, po którym codziennie spływała krew. Ofiary krwawe, które dzisiaj budzą nasze zdumienie, a nawet sprzeciw, odbierając życie zwierzętom, pełniły funkcję zastępczą – składano je zamiast ludzi. Krew była traktowana jako siedlisko życia, dlatego ofiarując zwierzę, ofiarowano zastępczo swoje własne życie. Ofiary ze zwierząt były przedmiotem krytyki proroków, którzy nauczali, że Bóg nie potrzebuje krwi cielców i baranów, lecz przemiany ludzkich serc i sumień, a więc oczekuje tego kultu, który nie jest sprawowany na zewnątrz, lecz we wnętrzu człowieka. Mimo to ta sytuacja trwała do czasów Jezusa Chrystusa.
Znamienne, że gdy Jezus oddał swoje życie i Jego krew spłynęła z drewnianego krzyża ustawionego w bliskim sąsiedztwie świątyni jerozolimskiej i wspomnianego kamiennego ołtarza, wtedy ofiary ze zwierząt przestały być potrzebne, bo zastąpiła je najdoskonalsza ofiara Jezusa Chrystusa. Nigdzie w Nowym Testamencie przedstawiającym to, co wydarzyło się po męce i śmierci Jezusa, nie ma mowy, aby Jego uczniowie i wyznawcy składali jakiekolwiek ofiary ze zwierząt. Jeżeli udawali się do świątyni, tak np. jak Piotr i Jan, a później Paweł, to udawali się tam wyłącznie na modlitwę. Składanie ofiar ze zwierząt ustało definitywnie około 40 lat po męce Jezusa, gdy w 70 roku Rzymianie zburzyli świątynię jerozolimską.
– Ksiądz Profesor rozpoczął już tę myśl dotyczącą ofiary, którą Chrystus złożył, zastępując ofiary składane w Starym Testamencie. Piękną teologię ofiary ukazuje autor Listu do Hebrajczyków. Jakie są jego główne myśli dotyczące ofiary?
– Autor Listu do Hebrajczyków ukazuje nierozerwalny związek między Starym i Nowym Testamentem, czyli między tym, co było przed Chrystusem oraz tym, co nastąpiło za Jego czasów i po Nim. Po pierwsze, ukazuje ciągłość między Starym i Nowym Testamentem, bo chodzi o jedną historię zbawienia. Po drugie, wskazuje na brak ciągłości w kwestii składania ofiar i kapłaństwie, bo ofiary ze zwierząt i pokarmowe przestały być potrzebne z chwilą zastąpienia ich przez ofiarę krzyżową Jezusa Chrystusa. On, Syn Boży, który stał się człowiekiem, samego siebie złożył w ofierze na krzyżu. Uczynił to jeden jedyny raz, lecz Jego ofiara jest ponawiana w każdej Eucharystii. Po trzecie, autor Listu do Hebrajczyków podkreśla zasadniczą nowość Osoby i posłannictwa Jezusa Chrystusa. Składając ofiarę na krzyżu, stał się jednocześnie Arcykapłanem, Ołtarzem i Barankiem ofiarnym, co zapoczątkowało zupełnie nową rzeczywistość względem Starego Testamentu.
– Droga chorych może być włączeniem się w tę ofiarę Jezusa: raz dokonana przez Niego ofiara odkupienia niejako ponawia się w życiu osób, które ofiarują Bogu swoje cierpienia. Czy tak należy to interpretować?
– Dobro duchowe, które przyniósł Jezus Chrystus, dotyczy wszystkich chrześcijan, a nawet więcej – obejmuje całą ludzkość. W świecie poza milionami cierpiących chrześcijan żyją miliony ludzi cierpiących, którzy nie są chrześcijanami. Wartość Krzyża polega na tym, że ich również obejmują duchowe owoce zbawczej ofiary Chrystusa. Cierpienie jest zjawiskiem uniwersalnym, czymś, co łączy wszystkich ludzi bardziej niż cokolwiek innego. Właśnie w takiej perspektywie trzeba widzieć zbawczą ofiarę Jezusa. On umarł za każdego człowieka, więc każdy chory, nawet wtedy, jeśli o Jezusie nie słyszał i nie jest chrześcijaninem, zostaje objęty tą zbawczą mocą Krzyża. Wyjątkowość chrześcijan, zwłaszcza tych, którzy głęboko przeżywają swoją wiarę, polega na tym, że rozumieją prawdę o Krzyżu, przyjmują ją i świadczą o niej swoim życiem.
– Współcześnie często jesteśmy świadkami marginalizowania znaczenia Krzyża. Niektórzy twierdzą, że aby chrześcijaństwo stało się atrakcyjne, musi być przedstawiane jako wygodna droga bez cierpienia. A przecież Krzyż jest integralnie związany nie tylko z chrześcijaństwem, ale także z życiem każdego człowieka. Jak zatem dzisiaj głosić naukę o Krzyżu, aby z jednej strony nie być posądzonym o cierpiętnictwo, a z drugiej ukazać pełną naukę Jezusa Chrystusa?
– Najbardziej dotkliwy i groźny kryzys, który dotyczy marginalizowania Krzyża, jest zauważalny w samym Kościele. To prawda, do której trudno się nam przyznać, ale niestety, Kościół coraz częściej zaczyna ograniczać się do perspektywy czysto horyzontalnej, poziomej, a więc dobroczynności, ekologii czy troski o świat i jego zasoby. To wszystko jest potrzebne, ale jeżeli zbytnio eksponuje się perspektywę horyzontalną, łatwo wówczas zatracić perspektywę wertykalną, pionową. Krzyż, mówiąc obrazowo, to dwie belki – pionowa i pozioma. Kościół, jak pokazała niedawna pandemia, może czynić wiele na rzecz ludzi, podejmując wysiłki odpowiadające na pytanie: „jak przeżyć?”. Jednak najważniejszym obowiązkiem Kościoła jest odpowiedź na pytanie: „jak żyć?”. Mamy obecnie do czynienia z kryzysem, właśnie dlatego, że to kluczowe pytanie jest spychane na dalszy plan. Zdarza się, że Kościół zatraca tę perspektywę, która kieruje ludzki wzrok ku Bogu. Tymczasem nie da się zrozumieć cierpienia, ani przyjąć i przeżywać go w godny sposób, jeżeli cierpiącemu człowiekowi brakuje Boga. Osoby chore i cierpiące powinny być dla Kościoła nie tylko drogowskazem, lecz wręcz miernikiem wartości wyznawanej wiary i postępowania.
Warto doraźne pociechy i życzenia powrotu do zdrowia, które często maskują niemoc wynikającą ze słabej wiary w Boga, kierowane pod adresem osób bardzo sędziwych, zastąpić modlitwą w ich intencji o umocnienie w cierpieniu i godne jego przyjęcie. Trzeba prosić Boga, żeby ich pełna wiary postawa w cierpieniu stała się przykładem i umocnieniem dla innych. Największą pociechą, jaką możemy dać chorym we wspólnocie Kościoła, jest ukazanie im zbawczego wymiaru cierpienia, które wychodzi poza ramy wszystkiego, co ludzkie, dotykając tajemnicy ukrzyżowanego Pana.
– Nie bez powodu Eucharystia nazywana jest Najświętszą Ofiarą. W jaki sposób osoby chore mogą czerpać z niej moc?
– Musimy uznać, że jako ludzie, choćbyśmy mieli najlepsze intencje, to nie zawsze jesteśmy w stanie przekonująco trafić do chorego człowieka, przynosząc mu pokrzepienie i odpowiedzi na nurtujące go pytania. Tutaj jest właśnie miejsce na Eucharystię oraz na sakrament pokuty i pojednania. Eucharystia niesie siłę i moc, której żaden z nas nie jest w stanie dać. My, kapłani, jesteśmy narzędziami sprawowania Eucharystii i na tym polega nasza odpowiedzialność i rola. Eucharystia wychodzi poza to, co ludzkie, bo jest Ciałem i Krwią Pana. Jan Paweł II napisał w Liście o Eucharystii, że jest ona prawdziwą obecnością Chrystusa, Jego ofiarą oraz budowaniem wspólnoty z Bogiem i ludźmi. Gdy człowiek chory przyjmuje Eucharystię jako rzeczywistą obecność Chrystusa i Jego ofiarę, która wciąż się uobecnia, wtedy dopiero może zrozumieć, że w swoim cierpieniu nie jest sam. Choćby nawet z ludzkiej perspektywy zabrakło przekonujących argumentów do pozyskania tej pewności, przyjęcie Eucharystii daje poczucie, że najbliższym towarzyszem życia chorych i cierpiących jest Jezus Chrystus.
– Jakie jest osobiste doświadczenie Księdza Profesora w przyjęciu cierpienia i w towarzyszeniu cierpiącym?
– Bezpośrednio po święceniach kapłańskich, w 1976 r., jako wikariusz przez dwa lata byłem zarazem kapelanem szpitala dla osób psychicznie chorych w Drewnicy pod Warszawą. W każdą niedzielę sprawowałem tam Mszę świętą. Ta posługa bardzo wiele mnie nauczyła i pomogła zrozumieć, że do każdego człowieka trzeba indywidualnego podejścia, niezbędnego zwłaszcza wtedy, gdy jego zachowanie wydaje się nam osobliwe czy nielogiczne. Po powrocie ze studiów w Rzymie i Jerozolimie, przez rok byłem kapelanem w warszawskim szpitalu w parafii św. Józefa na Kole. Tam towarzyszyłem chorym po wypadkach budowlanych, z rozmaitymi urazami. Z kolei ta posługa była dla mnie ważną lekcją pokory wobec życia i jego kruchości. Następnie, w latach 1985-1988, byłem kapelanem Domu Chemika w Warszawie, w którym przebywały osoby w podeszłym wieku. Towarzyszyłem im w ich doświadczeniu starości i odchodzenia. Wielokrotnie byłem tam świadkiem wielkiej tęsknoty chorych za Eucharystią.
Jeśli chodzi o moje osobiste doświadczenia, to w latach 90. leżałem po raz pierwszy w szpitalu na Banacha w Warszawie. Będąc przygotowywany do operacji, która miała się odbyć następnego dnia, wyszedłem na korytarz i wdałem się w rozmowę z pielęgniarką zajętą porządkowaniem szpitalnej gabloty z lekami i narzędziami. Po dłuższej chwili zapytałem ją, kto według niej jest najtrudniejszym pacjentem. Gwałtownie się obróciła i odpowiedziała, że… lekarze i księża. To dało mi wiele do myślenia. Być może jest tak dlatego, ponieważ lekarze znają diagnozy i przebieg choroby, natomiast księża wskazują na niebo i Boga, ale często sami w tej kolejce nie chcą być pierwsi. Lepiej zrozumiałem, jak ważną rzeczą jest to, abyśmy jako kapłani odnosili do samych siebie wszystko, czego na co dzień nauczamy innych. Tylko wtedy będziemy naprawdę wiarygodni.
– Bardzo dziękuję Księdzu Profesorowi za rozmowę.
Zobacz całą zawartość numeru ►