Trzeba lubić ludzi

Rozmowa z prof. Zbigniewem Gąsiorem, emerytowanym kierownikiem Katedry i Kliniki Kardiologii Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach, ordynatorem II Oddziału Kardiologii w Górnośląskim Centrum Medycznym w Katowicach.

zdjęcie: Canstockphoto.pl

2024-10-02

Redakcja: – Jak to się stało, że jest Pan lekarzem? Czy od dzieciństwa marzył Pan o takiej właśnie życiowej drodze?

prof. Zbigniew Gąsior: – Nie. Najpierw myślałem, że będę muzykiem. Przez 7 lat uczęszczałem do Ogniska Muzycznego w Katowicach i uczyłem się gry na akordeonie. W pierwszych klasach szkoły podstawowej mój akordeon był mały, 32-basowy. Pamiętam, że moja mama nosiła ten akordeon, zaprowadzając mnie ze szkoły na zajęcia do Ogniska. Kiedy trochę podrosłem, a razem ze mną moje dłonie, potrzebny był mi większy akordeon. To był piękny, ciężki 96-basowy Weltmeister, a moja mama znów musiała go za mną nosić. Podobno nieźle grałem na tym instrumencie, więc droga muzyczna była moim pierwszym pomysłem na życie. Ale oprócz muzyki kochałem także matematykę. Po ukończeniu szkoły podstawowej, w 1968 r. rozpocząłem naukę w VIII Liceum Ogólnokształcącym w Katowicach, w pierwszej na Śląsku klasie o profilu matematycznym. Dyrektorem szkoły i jednocześnie moim nauczycielem matematyki był prof. Teodor Paliczka, znakomity pedagog i przyjaciel młodzieży, który podtrzymywał we mnie miłość do tego przedmiotu. Gdy jednak zbliżał się czas matury i trzeba było zdecydować o wyborze studiów, mój wybór padł na medycynę. Stało się to za sprawą znakomitego chirurga, doktora Juliana Szczerby, przyjaciela naszej rodziny, który w tamtym czasie operował moją mamę. Gdy ją odwiedzałem w szpitalu, zauważyłem, że pociąga mnie praca lekarza. Fascynowało mnie to, że lekarz dzięki swojej wiedzy i umiejętnościom tak wiele może zrobić dla chorego i skutecznie mu pomóc. Ponadto wpływ na mój wybór miała także postawa samego doktora Szczerby, który z wielkim oddaniem służył chorym, okazując im serce.

– Przeszedł Pan profesor ciekawą drogę: najpierw muzyka, potem matematyka, w końcu medycyna. A skąd pomysł, by w medycynie postawić na kardiologię?

– Tą specjalizacją zainteresowałem się w czasie studiów. Początkowo bardzo podobała mi się anatomia. Pracowałem nawet w kółku naukowym i razem z kolegą mieliśmy zamiar zostać chirurgami. O wyborze kardiologii zdecydowałem jednak pod wpływem zajęć prowadzonych pod kierunkiem prof. Leszka Gieca (obecnie patron szpitala w Katowicach-Ochojcu), które bardzo mnie ciekawiły. Zajęcia te pokazały mi, jak szybko można pomóc pacjentom w ciężkich chorobach serca, stosując odpowiednie leczenie i zabiegi. Zgłosiłem się do pana prof. Gieca z wnioskiem o przyjęcie mnie na etat, a ponieważ miałem bardzo dobrą średnią w indeksie, pan prof. Giec za zgodą Rektora, zgodził się mnie przyjąć. I tak oto w szpitalu w Katowicach-Ochojcu pracuję już ponad 46 lat, a jeśli doliczyć do tego czas studiów, to są to łącznie 52 lata. To raczej rzadkość, że przez całe zawodowe życie jest się związanym z jednym tylko miejscem pracy. W 2001 r. objąłem funkcję kierownika II Katedry i Kliniki Kardiologii i ordynatora II Oddziału Kardiologii w tym szpitalu, którym kierowałem 23 lata. Obecnie jestem na emeryturze, ale po otrzymaniu od dyrekcji szpitala propozycji dalszej pracy, z radością się zgodziłem, by nadal służyć chorym. Cieszę się, że wciąż jestem potrzebny.

– Co ocenia Pan profesor jako najtrudniejsze w swojej pracy?

– To, co jest najtrudniejsze i jednocześnie dające największą satysfakcję, to leczenie i ratowanie najciężej chorych pacjentów. Najtrudniejszym doświadczeniem jest moment, w którym pacjent traci nadzieję na wyleczenie i wiarę w poprawę swojej sytuacji zdrowotnej. Zadaniem lekarza jest wówczas dodanie otuchy pacjentowi, podniesienie go w dwóch kwestiach: w wierze w Boga i w wierze w ludzi. Lekarz powinien utwierdzić pacjenta w przekonaniu, że Pan Bóg go nie opuszcza oraz że ludzie, którzy się nim zajmują, potrafią mu skutecznie pomóc.

– Ale czasem trudno jest lekarzowi zdobyć zaufanie pacjenta.

– Zdobycie zaufania pacjenta jest bardzo ważne, ale faktycznie niekiedy trudne. Pacjenci mogą szybko nabrać zaufania w stosunku do personelu, jeżeli ten personel okazuje im serdeczność i coś więcej poza samą tylko fachowością i czystym profesjonalizmem. Bo profesjonalizm to jest z jednej strony wykonywanie wszystkich procedur zgodnie z regułami i zasadami sztuki medycznej, a z drugiej strony właśnie okazywanie serdeczności, troski, serca. Pacjent, który nie ma zaufania do lekarza, nie będzie chciał się zgodzić na procedury medyczne, bo będzie uważał, że być może te procedury mu nie pomogą albo wręcz mogą mu zaszkodzić. Na zaufanie trzeba pracować – zwłaszcza w pracy lekarza – a potem troszczyć się, by go nie stracić.

– Co pomaga Panu profesorowi w zdobywaniu zaufania swoich pacjentów?

– Myślę, że aby zdobywać zaufanie, po prostu trzeba lubić ludzi. Szczególnie dotyczy to pracy lekarza, który na co dzień ma do czynienia z bardzo różnymi pacjentami chorującymi na różne choroby, w różnym stadium zaawansowania, z pacjentami którzy mają przejść skomplikowany zabieg operacyjny. Niezależnie jednak od tego, jak pacjent zachowuje się w sytuacji choroby i cierpienia, lekarz i cały personel medyczny zawsze powinien podchodzić do niego ze zrozumieniem i troską. Lekarzowi w zdobywaniu zaufania swoich pacjentów z pewnością pomaga bezpośredni kontakt z nimi. Wiemy, że w dzisiejszych czasach wszędzie – także w medycynie – obecna jest komputeryzacja i technicyzacja. Z jednej strony są one wielkim dobrodziejstwem, bo niezwykle ułatwiają i usprawniają pracę, dając np. możliwość szybkiego wglądu do całej dokumentacji, ale z drugiej strony powodują, że serdeczny kontakt z pacjentem nieraz zastępują maszyny. Wydaje się, że niektóre z czynności związane z zachowaniem obowiązujących procedur, np. wprowadzanie danych do komputera, mogłyby być przekazane personelowi pomocniczemu, specjalnie do tego zatrudnionemu, po to, aby lekarze i pielęgniarki mogli więcej czasu poświęcić pacjentowi. Wówczas z pewnością kontakt ten byłby częstszy i bardziej owocny.

– Czy w takim razie 30-40 lat temu, gdy techniki w medycynie było zdecydowanie mniej, kontakt lekarza z pacjentem był częstszy?

– Wówczas zupełnie inaczej pracowaliśmy. Wtedy medycyna była „wolniejsza”, a pacjent leżał w szpitalu długo. Dla przykładu: pacjent z zawałem serca niepowikłanym leżał w szpitalu 3 tygodnie, a z zawałem powikłanym jeszcze dłużej. Obecnie pacjent z niepowikłanym zawałem leży 2-3 dni. W ogóle średni czas pobytu chorego w większości szpitali wynosi 3 dni. Stąd nawiązanie głębszego kontaktu z pacjentem jest trudniejsze, czy wręcz niemożliwe. Pacjent przychodzi do szpitala, ma wykonywane zabiegi, badania, po czym wraca do domu. Jest to dla chorego bardzo korzystne, bo najważniejszy jest kontakt codzienny z rodziną w domu. Dawniej, gdy pacjent w szpitalu leżał dłużej, możliwe było nawiązanie z nim kontaktu, bliższe poznanie go. Z drugiej jednak strony, dzięki technice medycyna w ostatnich dziesięcioleciach niesamowicie się rozwinęła i dzięki temu można obecnie chorych leczyć o wiele szybciej i skuteczniej. Owa rewolucja w leczeniu przyniosła zdecydowaną poprawę rokowania. Pacjenci zdrowieją szybciej i żyją dłużej. Postęp w medycynie odbywa się nieraz kosztem bliskich relacji i uważności na potrzeby chorego, ale jeśli lekarzowi zależy na kontakcie z pacjentem, wówczas wszystko da się ze sobą pogodzić – i postęp, i serdeczne relacje z chorymi.

– Czy osoby chore mogą czegoś nauczyć profesora medycyny z ogromną wiedzą i autorytetem?

– Chorzy mogą nauczyć nas, medyków, bardzo wielu rzeczy. Przez lata mojej pracy wielokrotnie spotykałem pacjentów, którzy w trudnej sytuacji choroby okazywali niezwykły hart ducha, odznaczali się heroiczną wręcz cierpliwością i wiarą w powrót do zdrowia. Przypomina mi się pacjent, który przed wielu laty leżał na naszym oddziale przez pół roku. Miał mieć przeszczepione serce i w oczekiwaniu na operację, przez tak długi czas leczyliśmy go przy wspomaganiu balonem wewnątrzaortalnym. Podczas pobytu w szpitalu ani na chwilę nie zwątpił w to, że nadejdzie dzień, w którym w końcu będzie można go przetransportować do ośrodka transplantacyjnego, gdzie otrzyma zdrowe serce. Po długim oczekiwaniu faktycznie tak się stało. Operacja się udała i po jakimś czasie pacjent wrócił do nas, by wyrazić swoją wdzięczność. Jego cierpliwość, chęć życia i zaufanie do nas były niesamowite. Z pewnością pomagała mu wiara w Boga i w ludzi. To dla mnie najbardziej poruszający przykład cierpliwości i wytrwałości. Z tym chorym połączyła nas niezwykła więź, nawet przyjaźń. Takie historie nadają sens naszej pracy. Wiarę i nadzieję powinien mieć nie tylko pacjent, ale także personel medyczny. Zawsze wierzymy, że nawet w najtrudniejszych sytuacjach, gdzie szansa na wyzdrowienie i poprawę jest niewielka, uda się jednak pomóc choremu. Wielokrotnie tego doświadczyliśmy, a satysfakcja i radość, które wówczas nam towarzyszą, są ogromne.

– Czy wiara w Boga pomaga Panu profesorowi w pracy?

– Wiara w Boga jest potrzebna i bardzo pomaga mi w mojej pracy. Na co dzień mam do czynienia z rozmaitymi ludzkimi losami, nieraz bardzo skomplikowanymi i dramatycznymi. Szczególnie w trudnych sytuacjach sfera duchowa okazuje się niezwykle ważna. Ja w każdym razie cenię ją sobie bardzo, bo ona pomaga mi kochać ludzi, mieć do nich zaufanie. Wiara pomagała i pomaga mi także w podejmowaniu trudnych decyzji w pracy. Jako lekarz te decyzje podejmuję każdego dnia i muszę pamiętać, by zawsze kierować się dobrem chorego i działać zgodnie z własnym sumieniem, etyką.

– Komu Pan profesor w życiu najwięcej zawdzięcza?

– Oprócz Pana Boga, który jest najważniejszy, najwięcej zawdzięczam moim Rodzicom, którzy mnie wychowali i ukształtowali. Przez całe swoje życie miałem to szczęście, że spotykałem i nadal spotykam dobrych ludzi, od których wiele mogłem się nauczyć. Wiele zawdzięczam moim naukowym mistrzom, a także współpracownikom, koleżankom i kolegom, od których również mam okazję się uczyć. Wzajemnie darzymy się szacunkiem i zaufaniem, bo w posłudze chorym niezwykle ważna jest praca zespołowa. Od jakości tej pracy często zależy ludzkie życie. Z całą odpowiedzialnością mogę przyznać, że miałem w życiu szczęście spotykać wspaniałych ludzi. Jestem za to bardzo wdzięczny.

– Bardzo dziękuję Panu profesorowi za rozmowę.


Zobacz całą zawartość numeru

 

Autorzy tekstów, Cogiel Renata Katarzyna, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2024nr09, Z cyklu:, W cztery oczy

nd pn wt śr cz pt sb

29

30

1

2

3

4

5

7

8

9

10

11

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

Dzisiaj: 05.10.2024