Tam, gdzie bije Serce Matki
Wiem, że z położonego u stóp Pirenejów Domu Maryi nie wraca się już takim samym. Niby często wszystko zostaje po staremu, a jednak bliskość Matczynego Serca Maryi ma niezwykłą moc przemieniania innych serc – tych ludzkich.
2024-12-02
I w końcu nadeszła upragniona data – 7 września 2024 r. – długo wyczekiwany dzień rozpoczęcia V Archidiecezjalnej Pielgrzymki Osób Chorych i Niepełnosprawnych do Lourdes. Po dwóch latach pielgrzymi wraz z opiekunami znowu wyruszyli do światowej stolicy chorych. Dokładanie o 13.00 czasu polskiego samolot Polskich Linii Lotniczych LOT Boeing 373 z 184 uczestnikami na pokładzie wylądował na lotnisku Tarbes-Lourdes.
Chcemy dziękować
Zjeździli już sporo miejsc pielgrzymkowych: całe Włochy, Guadelupe, Fatima, Ostra Brama w Wilnie, a teraz Lourdes. Można pomyśleć: szczęściarze, tak sobie mogą podróżować. Ale kiedy popatrzy się na Michała, 30-letniego syna Łucji i Krzysztofa, perspektywa się zmienia. Michał urodził się z ciąży bliźniaczej, ale brata bliźniaka ma w Niebie. Brak dokładnych badań w ciąży poskutkował „niezauważeniem”, że mama pod sercem nosi dwoje dzieci. Dzisiaj na szczęście to już nie do pomyślenia. W czasie narodzin Michała lekarze nie dowierzali, że ktoś jeszcze jest w łonie mamy. Niestety drugie dziecko nie żyło i to od jakiegoś czasu. Jednak wystarczająco długo, by zainfekować Michała i doprowadzić do sytuacji, w której chłopak urodził się z czterokończynowym porażeniem mózgowym. – Michał bez nas nie jest w stanie funkcjonować – mówi pan Krzysztof, który razem z żoną od 30 lat wykonuje przy swoim synu wszystkie czynności opiekuńcze i pielęgnacyjne. – Jedziemy dziękować za Michała i prosić, by zawsze miał obok siebie troskliwych opiekunów. Maryja też jest Mamą, więc jeśli nas kiedyś zabraknie, Ona z pewnością zatroszczy się o naszego syna.
Swoje cierpienie można ofiarować, swoje łatwiej znieść. Ale co zrobić, gdy na wózku lub w sercu wiezie się kogoś, kogo bardzo się kocha... Chore dziecko, cierpiącą mamę lub siostrę. – Nie lubię mówić o chorobie córki. Wymazałam trudną przeszłość, nie chcę o niej pamiętać. Teraz liczy się tylko to, że mam ukochaną córkę obok siebie i mogę się nią opiekować. Teraz wypełnia mnie już tylko wdzięczność – mówi mama, która chce pozostać anonimowa.
Do Lourdes pielgrzymowała także pani Renata. Ponad 20 lat temu przyjęła do swego domu Angelikę, która wówczas miała osiem miesięcy. W szpitalu, pod namową bliskich i personelu, pozostawiła ją biologiczna matka, która bała się, że choroba dziewczynki – wodogłowie i niedowidzenie – będą dla niej zbyt dużym ciężarem. Pani Renata wraz z mężem, jeszcze przed przyjęciem Angeliki, zdecydowali o poprowadzeniu pogotowia opiekuńczego. Przez ich dom przewinęło się ponad 80 dzieci. Podejmując tę decyzję, mieli już czwórkę biologicznych dzieci. Kolejne dzieci przychodziły, mieszkały i odchodziły do rodzin adopcyjnych. Tylko Angelika ciągle była z nimi. Nikt się nie zdecydował, by przytulić w swojej rodzinie to niepełnosprawne dziecko. W końcu sami zdecydowali się adoptować dziewczynkę, która od lat mieszkała z nimi i stała się częścią rodziny. Zrobili to także dlatego, by Angelika po ich śmierci była zabezpieczona finansowo.
Pani Renata jest wdzięczna za wszystko, co ma. Niechętnie opowiedziała swoją historię, bo uważa, że nie ma w niej niczego nadzwyczajnego. Tymczasem właśnie takie – mogłoby się wydawać – niewiele znaczące historie nadają sens naszemu życiu i sprawiają, że nie przestajemy wierzyć w ludzką dobroć.
„Nie do zdarcia”
Pan Władysław to elegancki mężczyzna po siedemdziesiątce. W 2012 r. miał ciężki wypadek. Kiedy jechał na rowerze poboczem drogi, kilkudziesięciotonowy TIR staranował go, miażdżąc mu jedną nogę. Lekarzom niestety nie udało się poskładać pogruchotanych kości, pozszywać poszarpanych mięśni i zespolić przerwanych nerwów. Lewą nogę trzeba było amputować powyżej kolana. Pan Władysław jest na lourdzkiej pielgrzymce piąty raz. Przed laty, trzykrotnie przybywał tutaj specjalnym pociągiem, dwukrotnie samolotem. Jest pogodny i ciągle opowiada dowcipy. Kiedy któregoś dnia stoimy w kolumnie wózków inwalidzkich w oczekiwaniu na procesję eucharystyczną, pan Władysław pełen radości wyznaje: – Za każdym razem pielgrzymuję do Lourdes sam, bez opiekuna, który pchałby mój wózek. Mam przecież jedną zdrową nogę, którą sam daję radę się odpychać. Poza tym, po co mi opiekun, skoro tutaj wszyscy są chętni do pomocy i codziennie licytują się, kto ma stanąć za sterami mojego wózka...
Pan Władysław swoim optymizmem mógłby obdzielić wszystkich uczestników pielgrzymki. Jest „nie do zdarcia”. Nawet podczas ulewnego deszczu, który towarzyszy nam w trakcie jednej z wieczornych procesji światła, tryska radością, a na pytanie, czy jego peleryna nie przecieka, z rozbrajającą szczerością odpowiada: – A niech przecieka. Od tego jeszcze nikt nie umarł. Wysuszy się i już. A jak jestem mokry i czuję zimno, to przynajmniej wiem, że nie straciłem czucia w jedynej nodze i reszcie ciała.
Bagaż nieoczywisty
Butle, butelki, kanistry. Ozdobne, z wizerunkiem Maryi i plastikowe z odzysku, po toniku lub coca-coli. Pielgrzymi tłoczą się przy kranikach umieszczonych nieopodal Groty. To miejsce – zakole rzeki, skała, na której zbudowana jest Bazylika Niepokalanego Poczęcia NMP i źródło w Massabielskiej Grocie – jeszcze niejednokrotnie mnie zaskoczy niezwykłym połączeniem tego, co wydaje się dewocją i pobożnym kiczem z najczystszym doświadczeniem duchowym i żywą wiarą. – Pół mojej walizki zajmują buteleczki wypełnione wodą ze źródła. Tak wiele osób mnie o nią prosiło. Wzajemnie obiecaliśmy sobie modlitwę. Ci, co chcieli przyjechać, a nie mogli, modlą się za mnie, a ja za nich. Wierzę, że Maryja może u Jezusa wszystko wyprosić – mówi ze wzruszeniem pani Gabriela, która na pielgrzymce jest trzeci raz.
Ukryte cuda
Tutaj w Lourdes, najwyraźniej widoczna jest misja chorych – oni niosą Ewangelię, trwają przy Bogu, dają świadectwo. Wierzę, że Bóg ofiarowanego Mu cierpienia nigdy nie pozostawia bez odpowiedzi. To, że nie zawsze doświadczamy cudów, które może potwierdzić medycyna, nie oznacza, że Bóg nas nie wysłuchał. Z jednej strony towarzyszy nam pragnienie, by Bóg zabrał chorobę i dolegliwości, z drugiej strony, serca wielu chorych są gotowe, by przyjąć to, co jest. „Nie obiecuję ci szczęścia w tym życiu, ale w przyszłym” – pielgrzymi często powtarzają słowa Maryi skierowane do Bernadetty. Uboga pasterka, która w Grocie usłyszała obietnicę Bożych cudów, sama do końca swego 35-letniego życia ciężko chorowała. Pielgrzymi wiedzą, że najważniejsze jest to, co ukryte przed oczami świata. Bo na zewnątrz widać głównie niedomagania: powykręcane chorobą ręce albo cieknącą z kącika ust ślinę. Tymczasem wielu chorych doświadcza wewnętrznego uzdrowienia i pokoju. I choć po wizycie w Grocie pozornie nic się nie zmienia, to jednak chorzy potrafią przyjąć swój stan pogodnie, a swoim cierpieniem i modlitwą pomagać innym. To jest największy cud z Lourdes!
Nie wiem, czy ktokolwiek opuszczający lourdzkie sanktuarium, przeżywa w sercu zawód i rozczarowanie; czy choć jedna osoba czuje, że jej sprawy nie zostały bezpiecznie złożone w Sercu Matki... Wiem natomiast, że z położonego u stóp Pirenejów Domu Maryi nie wraca się już takim samym. Niby często wszystko zostaje po staremu, a jednak bliskość Matczynego Serca Maryi ma niezwykłą moc przemieniania innych serc – tych ludzkich. Zatem Bogu i Maryi niech będą dzięki za ten piękny czas pielgrzymowania!
Zobacz całą zawartość numeru ►