Modlić się czyli trwać w Jezusie
Bycie przy Jezusie oznacza oddychanie Jego obecnością.
2017-07-14
- On jest niezwykły. Ludzie garną się do Niego jak do ognia, gdy doskwiera chłód, jak do światła, gdy gaśnie dzień.
- Zauważyłeś? Jego słowo jest ogniem. On cały jest światłem.
- Dziś rano znalazłem Go na pustkowiu. Modlił się do Wszechmocnego, a z Jego oczu bił blask jak południe. Był szczęśliwy, ale wstał natychmiast, gdy usłyszał, że wszyscy Go szukają. Wszedł znowu między ten zgłodniały dobra tłum, nie przestając promieniować szczęściem.
- Dziś znowu widziałem: Pewien kaleka, który jeszcze chwilę przedtem nie mógł się poruszać, podskakiwał teraz jak dziecko, jakby nigdy nie zaznał cierpienia.
- Opętany przez złego ducha zaczął chwalić Boga, jakby całe życie spędził na modlitwie.
- Popatrz. Idzie pośród ludzi, a ludzie wokół Niego są szczęśliwsi i lepsi, napojeni i syci, pobożni i mocni. Zbiera ich wokół siebie, a oni sprawiają wrażenie, jakby dotąd nie żyli prawdziwym życiem, jakby teraz gdzieś znikły ich problemy, choroby i słabości.
- Albo jakby nie mieli domu, w którym byliby bezpieczni, i dopiero tu, z Nim i przy Nim byli u siebie.
- Właśnie tak: Jakby On był ich domem.
Tę rozmowę dwóch uczniów Jezusa z napisanego przed laty misterium scenicznego „Światło dla życia” przytaczam jako wstęp do refleksji o modlitwie, rozumianej nie tyle jako obowiązek chrześcijanina, ile raczej jako znak relacji, która łączy go z Panem Jezusem, jako wyraz odpowiedzi na pragnienie, zaproszenie i wezwanie Jezusa z Ewangelii według św. Jana: „Trwajcie we Mnie, a Ja w was trwać będę. (…) Ja jestem krzewem winnym, wy latoroślami” (J 15, 4.5). Zauważmy przy tym, że chodzi tu o coś o wiele więcej niż o relację, związek, uczucie; chodzi o jedność: najintymniejszą, całkowitą i trwałą. Krzew i gałąź: to jeden organizm!
Nie doktryna lecz Osoba
Mówił papież Benedykt XVI: „Potrzebujemy Boga, tego Boga, który ukazał nam swoje oblicze i otworzył nam swoje serce: Jezusa Chrystusa. Trzeba patrzeć na Chrystusa, by pokochać Kościół. Jeśli to czynimy, wtedy zauważamy, że chrześcijaństwo to coś więcej i coś innego niż jakiś system moralny, pewna seria wymagań i przepisów. Chrześcijaństwo to dar przyjaźni, która nadaje sens życiu i śmierci: Już was nie nazywam sługami, ale przyjaciółmi (por. J 15, 15), mówi Pan do swoich. Zawierzamy się tej przyjaźni”.
W poruszający sposób odnosi się do tej rzeczywistości ojciec Raniero Cantalamessa, kaznodzieja Domu Papieskiego: „Chrześcijaństwo to bardziej osoba niż doktryna; to Jezus Chrystus. Stąd znaczenie żywego związku osobistego z Nim (…). Powinniśmy wszyscy w Kościele zakochać się w Jezusie Chrystusie”.
Chcę przywołać świetlany przykład św. Pawła. Odkąd spotkał Jezusa pod Damaszkiem, odkąd Jezus objawił mu siebie i zawładnął nim bez reszty, Paweł żył oczarowany swoim nowym i jedynym Mistrzem, żył w Nim i wyłącznie dla Niego. Wymownym świadectwem tego nowego życia w Chrystusie jest zarówno gorliwa ponad wszelką miarę działalność apostolska św. Pawła, jak i rozsiane po jego listach osobiste, głębokie wyznania. „Dla mnie żyć to Chrystus!” (Flp1, 21) – woła Paweł. „Lepiej odejść, by być z Chrystusem” – wyznaje. „Żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20) – tak odkrywa przed nami tajemnicę swojej nowej tożsamości, właściwej prawdziwemu chrześcijaninowi – nie z nazwy, ale z przekonania i z życia.
Tak, Paweł jest zafascynowany Jezusem, jest Nim oczarowany, jest w Nim rozkochany i jest Mu bez reszty oddany. I dzięki temu jest szczęśliwy, spełniony i bezpieczny: „Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej?” (Rz 8, 35).
Nie ulega wątpliwości, że fundamentem autentycznej modlitwy jest taka właśnie fascynacja, rozkochanie i oddanie Temu, który sam jest nam oddany bez reszty. Modlitwa wynika ze świadomości tożsamości: tożsamości człowieka, który przynależy do Chrystusa i nosi Jego imię.
Jezus jak oddech
Do św. Pawła, ale i do każdego świadomego swojego trwania w Jezusie chrześcijanina, odnosi się opis Kierkegaarda: „Poeta idzie za wyborem swego serca, ale kiedy znalazł to, czego szuka, wówczas idzie od drzwi do drzwi ze swymi pieśniami i mowami, głosząc, że wszyscy powinni podziwiać bohatera tak, jak to on czyni; być dumni z bohatera tak, jak on jest dumny”.
Święte i jakże dla nas ważne słowa, zwłaszcza, jeśli skorygujemy lekko to zdanie filozofa, mówiąc zamiast poeta – chrześcijanin, a zamiast bohater – Jezus Chrystus. I wcale nie zmienia tego faktu sytuacja, gdy chrześcijanin rozkochany w Jezusie nie może, z racji wieku czy stanu zdrowia, „iść od drzwi do drzwi”, lecz potwierdza swoją przyjaźń z ukochanym Mistrzem przede wszystkim świadectwem żarliwej modlitwy i zjednoczenia przez cierpienie, przez współuczestnictwo w krzyżu. Wtedy jego modlitwa jest taką właśnie pieśnią śpiewaną Panu i ku Jego czci.
Chrześcijanin mówi Jezusowi i – gdzie i jak tylko może – o Jezusie: On żyje: znam Go i często Go spotykam na wszystkich drogach mojego życia. Jest moim nauczycielem, gdy nie wiem, jak żyć, jest moim lekarzem, gdy choruję na duszy bądź na ciele, jest doradcą w trudnych problemach, wyborach i decyzjach, jest moim ocaleniem w zagrożeniu, nadzieją w cierpieniu. On otwiera niebo, które jest domem także dla mnie. On jest obecny w ciele eucharystycznym i w ciele mistycznym, którym jest Jego Kościół. Jest dla mnie codziennym, choćby duchowym, pokarmem i codziennym napojem. Spotykam Go w moim spowiedniku i w mojej wspólnocie; w siostrach i braciach, z którymi się modlę, i w samotności nocnej modlitwy. Znam Jego głos i Jego twarz. Jezus żyje, mogę z nim rozmawiać, mówić do Niego i słuchać Go. Jezus zmartwychwstał i żyje. Znamy się po imieniu. Jezus kocha mnie i jest moim przyjacielem. Słyszę Jego głos, znane słowa Pana z Pisma Świętego dotykają mnie osobiście: „Oto stoję u drzwi i kołaczę, jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi mi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną” (Ap3, 20). Zapraszam Go i jestem szczęśliwy. „Dla mnie żyć to Chrystus!” (Flp1, 21).
Czułości dla Jezusa
Być jak Paweł: z Chrystusem, dla Niego i w Nim. W modlitwie, w cierpieniu, w działaniu. Albo, sięgając do zupełnie innego przykładu, być jak maleńka Antonina Meo, która przeżyła na ziemi zaledwie sześć i pół roku, a w ostatnich miesiącach swego życia, pośród trudnego doświadczenia choroby, dyktowała mamie liściki do ukochanego Jezusa. W pierwszym z nich, na rok przed śmiercią, wyznała: „Chcę już przystąpić do pierwszej Komunii. Jezu, przybądź szybko do mojego serca, abym mogła Cię mocno przytulić i ucałować. O Jezu! Pragnę, abyś na zawsze pozostał w moim sercu. Pozdrowienie i buziak od twojej Antoniny.” Kiedy ta oczekiwana chwila przyjęcia Jezusa w Eucharystii była już bardzo blisko, mała Nennolina – jak ją nazywali najbliżsi – podyktowała modlitwę: „Kochany Jezu, powiedz Bogu Ojcu, że dziękuję Jemu i Duchowi Świętemu, że za kilka godzin przyjmę Ciebie w Komunii Świętej i będę bardzo, bardzo szczęśliwa! Kochany Jezu, kocham Ciebie bardzo, bardzo, bardzo.” W podyktowanych i zachowanych tekstach małej mistyczki znajdują się także drobne ślady jej własnoręcznego pisma. Pierwsze słowo, które samodzielnie napisała, brzmiało: „Jezus”, a pierwsze zdanie: „Kocham Cię, kochany Jezu”.
Być jak Paweł. Czyli jak apostoł, uczeń i świadek całkowicie oddany Temu, który go pokochał i wybrał. Być jak Nennolina. Czyli stać się – o tym też mówił Jezus – jak dziecko, które kocha najszczerzej. Trwać w Jezusie i dawać o tym radosne świadectwo.
Zobacz całą zawartość numeru ►