Utrata... horyzont pełni

zdjęcie: www.christimages.org

2017-07-14

Przejmujące słowa kardynała Józefa Ratzingera o zranieniu „strzałą piękna” jako źródle prawdziwego poznania, sięgają intuicji wyrażonych jeszcze przez Platona i ogłaszają fundamentalną prawdę o znaczeniu sztuki i estetyki. Zranieniu towarzyszy ból, pięknu – cierpienie. „Strzała piękna”, o której mówi Ratzinger, choć zadaje ból, nie tyle rani, co uskrzydla, unosi w górę, pozwala człowiekowi przekraczać samego siebie, wznosić się, czyni go odkrywcą. Jest to doświadczenie zwiastujące jednocześnie narodziny zachwytu i przebudzenie. Człowiek zraniony „strzałą piękna” staje u wrót, które otwierają fascynujący, nieznany, choć niekoniecznie nowy świat. Zachwyt – jak głęboki oddech, jak przebudzenie, jak ponowne narodziny, jest prawdziwym początkiem i źródłem poznania.

Trędowaty na krzyżu

Środkową część zamkniętej nastawy Ołtarza z Isenheim namalowanego przez Matthiasa Grünewalda zajmuje jeden z najbardziej przejmujących wizerunków Ukrzyżowanego. Klęcząca u stóp krzyża św. Maria Magdalena jest mniejsza niż inne postaci (wprost: zbyt mała), ale to nie błąd w sztuce. To raczej boleśnie dosłowna sugestia, że przerosła ją śmierć Mistrza i ponad siły okazała się męka, na którą – lamentując, patrzy. Palec Jana Chrzciciela, przeciwnie, wydaje się nienaturalnie duży, ale i to zniekształcenie jest zamierzone. Nie odwracaj wzroku od tego, co tu najważniejsze! Czasami trzeba zdeformować zewnętrzność, by ujrzeć prawdę znajdującą się w głębi. Rozumieli to twórcy ikon, ale także Cézanne, Picasso i wielu innych. Janowy palec pozwala wyraźniej zobaczyć widniejący nad nim napis: „Trzeba, żeby On wzrastał, a ja się umniejszał” (J 3, 30). Gest Jana to jakby zawołanie (nakaz!), by nie przestawać patrzeć na rozszarpane przez cierpienie ciało na krzyżu. Po przeciwległej stronie drugi z Janów (ewangelista), ten, który zawsze na obrazach ukazujących Golgotę w żałobnym tuleniu bierze w opiekę Matkę Mistrza, broniąc jej w tej wyjątkowej chwili przed nieuchronnym skutkiem omdlenia. Ona sama jakby w letargu, jak hostia biała i nieopisanie piękna… Obaj stojący pod krzyżem mężczyźni są podobnie ubrani, podobni do siebie. Odnosimy wrażenie, że to wizerunek tego samego człowieka, tyle że w dwóch stadiach życia – za młodu i później, po latach, u schyłku… Baranek pod Chrystusowym krzyżem niesie własny krzyż, tocząc z serca krew do kielicha na znak paschalnej ofiary.

Najważniejsza jest jednak brutalnie skatowana postać Pana Jezusa, wyraźnie większa niż pozostałe postaci. Pozioma belka krzyża wygina się do ostateczności i zdaje się nie wytrzymywać pod ciężarem bezwładnego ciała. Przypomina kuszę, z której ciało Chrystusa zostanie z całą mocą usunięte sprzed naszego wzroku! Krzyż jak monstrualna kusza pragnąca wyrzucić z siebie uwięzione w bólu ciało. Palce Jezusa konwulsyjne wygięte przywołują świadomość, że śmierć już nadeszła, współistnieją z oszalałą ekspresją palców wszystkich postaci tego obrazu (Marii Magdaleny, Maryi, obu Janów). Na ciele nie pozostało żadne miejsce, które nie zostałoby dotknięte narzędziem zbrodni. Ciało jak zaorana ziemia, wypełniona nasieniem krwi. Krew gęstnieje, zastygając pod ukrzyżowanymi stopami.

Jednak tajemnicą obrazu nie jest okrucieństwo, ale współczucie. Dzieło Grünewalda przeznaczone było dla kaplicy klasztornego leprozorium (szpitala dla nieuleczalnie chorych, niejednokrotnie trędowatych). Tam nie wracało się do zdrowia, tyko umierało w odosobnieniu od świata zdrowych, w napiętnowaniu i samotności. Ból był po ludzku niemożliwy do wytrzymania. Malując ołtarz przez blisko cztery lata, Grünewald widział i słyszał ich cierpienia, dotykał tego bólu oczami, wdychał zapach ropiejących ran i krwi wylanej w czasie amputacji, także moczu i odchodów.

Na krzyżu namalował jednego z nich…. Chrystusa, który dzieli los trędowatych, który poznał ich ból i przyjął ich wygląd, ciało odrzuconych. Pozostał z nimi i stał się jednym z nich. Z takim obrazem Boga wcielonego obcowali, z nadzieją podchodząc do zamkniętego ołtarza w oczekiwaniu, aż otworzy się i ukaże swoją największą tajemnicę.

Wprawdzie środkową część zamkniętej nastawy Ołtarza z Isenheim namalowanego przez Matthiasa Grünewalda zajmuje wizerunek Ukrzyżowanego, jednak dopiero gdy ołtarz się rozwiera, ujawnia swoją największą tajemnicę. I nie jest nią śmierć, ale życie. Triumf światła nad mrokiem. Oczom patrzących na ołtarz ukazują się wraz z jego otwarciem cztery obrazy: „Zwiastowanie”, „Koncert Aniołów”, „Narodziny Jezusa” i ten najważniejszy, najbardziej poruszający i zachwycający – „Zmartwychwstanie”, którego wymowa stanowi odpowiedź na „Ukrzyżowanie”, stając się zarazem jego zdumiewającym „rewersem”. Oto nowe Ciało zadręczonego w Wielki Piątek Chrystusa, ale zarazem nowe ciało każdego cierpiącego w osamotnieniu pacjenta szpitala w Isenheim (przypomnijmy, że wizerunek Ukrzyżowanego został upodobniony przez Grünewalda do obrazu chorych pensjonariuszy leprozorium). Jest to Ciało triumfujące, emanujące pięknem o niespotykanej sile. Ciało nieskazitelne. Ucieleśniony blask Zmartwychwstania. Kosmiczna feeria barw. Eksplozja życia.

To widok, który ukazuje się umęczonym oczom człowieka jako obraz największego manifestu życia od chwili stworzenia. Uśpieni dotąd strażnicy przedstawieni zostali w karkołomnych, perspektywicznie skomplikowanych pozach. Są jak wyrzucone odłamki skruszonej na skutek potężnego wybuchu skały.

Kiedy przed umierającymi ze szpitala w Isenheim otwierał się ołtarz, w chwili tej otwierał się nowy horyzont ich życia. Ostatnia, ale i najważniejsza obietnica. Ci sami, którzy niedawno patrząc na zamknięty ołtarz, widzieli jakby samych siebie na krzyżu, teraz zobaczyć mogli raz jeszcze siebie, tyle że za moment, za chwilę, jak tylko minie ból i przyjdzie upragnione wytchnienie, w chwili, w której ukończą drogę, dotrą do Domu, zamkną oczy, przechodząc na drugą stronę istnienia, osiągną cel... Zmartwychwstały uśmiecha się. Wyraźnie widoczne stygmaty na ciele Chrystusa zdają się płonąć niegasnącym ogniem życia i nadziei. Są jak źródło pięknej opowieści o tym, że ludzkie cierpienia, lęk, starość, ubywanie, pożegnania – wszystko to, to tylko kolejne etapy na drodze ku wiecznemu światłu spełnienia.


Zobacz całą zawartość numeru ►

Z cyklu:, Numer archiwalny, 2017-nr-06, Miesięcznik, Rozmaitości, Autorzy tekstów, pozostali Autorzy

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024