O odzyskanym głosie modlitwy

Na stole leżał stroik, w którym paliła się druga świeca adwentowa. W kominku sypały się iskry z brzozowego polana. Wspaniale pachniała zaparzona kawa, smakowite też było ciasto z malinową galaretką. Przy stole siedziały cztery osoby. Agata, lat 44, germanistka, miłośniczka opery i podróży wszelakich. Kamil, lat 47, mąż Agaty, inżynier, pasjonat fotografii i ogrodnictwa. Natalia, lat 16, córka Agaty i Kamila, która uwielbia pływać i marzy o pracy w radiu. Przy stole w mieszkaniu, w Siemianowicach, byłem także ja. Agacie, która pozbierała się do życia po amputacji piersi, obiecałem, że nie będę pytał o procedury onkologiczne, bo jak sama powiedziała: „W tej chorobie są kwestie ważniejsze i ciekawsze, niż komórki nowotworowe i ich mordowanie”.

zdjęcie: PIXABAY.COM

2018-09-07

JACEK GLANC: – Agato, zaintrygowało mnie Twoje stwierdzenie: „Przywiozłam sobie raka z Egiptu”. O co chodzi dokładnie?

AGATA: – Prawie siedem lat temu by­liśmy na wakacjach w Egipcie. Było wspaniale. Któregoś dnia, wieczorem, korzystałam z prysznica. No i wtedy wyczułam coś pod palcami dotykając lewej piersi. Przejęłam się, ale bardzo szybko pomyślałam: „Tu jest tak pięknie, jesteśmy tacy szczęśliwi, to musi być coś banalnego”. Egipska przygoda minęła, wróciłam do pracy, a „kulka” w piersi nie znikała. Zaczęłam się martwić. Po­myślałam o Kamilu. Postanowiłam, że on dowie się pierwszy o moim problemie.

– Kamilu, pamiętasz ten dzień?

KAMIL: – To było wieczorem, zanim poszliśmy spać. Wtedy pierwszy raz dotknąłem „najeźdźcy”, który miał zmienić nasze życie. Nie przesądzałem kwestii, żyłem nadzieją, że to jakaś tor­biel. Zdecydowaliśmy, że trzeba pójść do specjalisty.

– Poszliście razem?

AGATA: – Tak, do naszego znajomego chirurga. Najpierw była diagnostyka: USG, mammografia, biopsja cienko­igłowa, rezonans magnetyczny klatki piersiowej, badania laboratoryjne i RTG.

KAMIL: – Werdykt też usłyszeliśmy wspólnie: rak.

AGATA: – Potem przyszła pora na tera­pię: amputacja, ból, okaleczenie, pierw­sze spojrzenie do lustra, szok, wstyd. Potem dalej: chemioterapia, wypadanie włosów, wymioty, lampy, fatalny obraz krwi, nędzny wygląd, beznadziejna kon­dycja, totalny dół psychiczny… Droga na Golgotę!

– Wymieniłaś to wszystko tak niesamo­wicie, jednym tchem, jakby był to jakiś niewiele znaczący epizod z życia!

AGATA: – Powiedziałam ci, że w mojej chorobie są rzeczy ciekawsze niż sam proces leczenia raka.

– W porządku, w takim razie zapytam „ostro”. Miałaś pretensje do Pana Boga, że to właśnie Ciebie spotkało, dyskutowałaś z Nim, krzyczałaś na Pana Boga?

AGATA: – Nic z tych rzeczy. Żadnych dyskusji! Ja po prostu w ogóle przesta­łam z Bogiem rozmawiać. Czułam, że On jest, nie negowałam Jego istnienia. Jednak „nie odzywałam się” do Niego, jak to mówi młodzież – miałam na Boga „focha”. Z perspektywy czasu, po ludzku, czułam, że zawiodłam się na Jego opiece. Tym samym nie czułam potrzeby, by z Nim rozmawiać… Bo, po co? Skoro jestem chora, zdruzgotana, nieszczę­śliwa; skoro dostałam to w życiowym „pakiecie”, to nie mamy o czym gadać!

– Przestałaś chodzić do kościoła, przestałaś się modlić?

AGATA: – Przestałam się modlić, ale do kościoła chodziłam – w niedziele. Sta­łam, jednym uchem słuchałam, patrzy­łam na ludzi, zazdrościłam tym, którzy przyjmowali Komunię. Sama jednak sta­łam jak zamurowana. Potem wracaliśmy do domu i za tydzień powtórka. To było tak, jakbyś robił coś z przyzwyczajenia, ale bez wewnętrznej potrzeby, tak dla świętego spokoju.

– Kamilu, Ty widziałeś, co się dzieje?

KAMIL: – Oczywiście! To było czytelne, wszak przed chorobą, razem z małą Natalką wspólnie modliliśmy się wieczorami albo czytaliśmy „nasze” fragmenty z Biblii. Lubiliśmy nabożeństwa majowe i ro­raty. Generalnie mieliśmy „oazową” przeszłość, a tu nagle powstała modli­tewna dziura, modlitewny strajk. Ten stan odbił się zresztą bardzo poważnie na psychicznej kondycji Agaty. Miała totalnego „doła”. Straciła gradację war­tości w życiu.

– Moi Drodzy, wiem, że dzisiaj Wasze oso­biste relacje z Panem Bogiem są żywe, czyli naprawiliście łącza z Nim. Trochę to jednak trwało...

AGATA: – Najwięcej zawdzięczam Kamilowi. Przychodził wieczorem do naszego pokoju, kiedy ja już leżałam. Siadał i zaczynał odmawiać litanię Loretańską albo modlił się dziesiątkę Różańca. Niekiedy (dziwnym zbiegiem okoliczności) około godz. 21.00 wcho­dziła Natalia i razem odśpiewywali Apel Jasnogórski i modlili się Anioł Pański. Niesamowita była też moja teściowa Barbara. Wyszukała gdzieś Koronkę do św. Agaty (której oprawcy podczas tortur i męczeńskiej śmierci obcięli piersi) i zachęcała do jej odmawiania. Jedno wiem na pewno – odzyskałam głos modlitwy dzięki najbliższym! Oni najpierw modlili się za mnie, w moim imieniu. Kiedy przełamałam modlitewny bezgłos, modliłam się już z nimi.

– Kamilu, Twoja małżonka ma na palcu dwie obrączki.

KAMIL: – Pierwsza, to obrączka ślubna. Druga też jest złota, ale to taka znana wszystkim dziesiątka Różańca na palec. Przeznaczy­łem ją na specjalną okazję. Agata bardzo ciężko zniosła amputację piersi w sensie kobiecej atrakcyjności, tym bardziej, że była (i jest) kobietą bardzo powabną i za­dbaną. Przekonywałem ją wielokrotnie, że mastektomia nie odebrała jej piękna w moich oczach. Czułem jednak, że nie do końca docieram do Niej z tym komu­nikatem. Kiedyś wybraliśmy się na Jasną Górę, a w drodze powrotnej odwiedzili­śmy Sanktuarium Matki Bożej Patronki Rodzin w Leśniowie. Tam odnowiłem moje wyznanie miłości i przyrzeczenie, mówiąc: „I ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską bez względu na to, czy masz piersi, czy nie!”. Potem wrę­czyłem Jej czerwoną różyczkę. Wiem, że dla osób postronnych może brzmi to „średnio”, ale dla nas było bardzo ważne.

– Agatko, to Ty masz bardzo romantycz­nego męża.

AGATA: – Niech ci będzie... A tak na serio, Kamil jest prawdziwym mężem, mężem z powołania!

– Natalia, dlaczego chciałabyś pracować w radiu?

NATALIA: – Chciałabym mieć swoją audycję poświęconą osobom ciężko chorym, a raczej im dedykowaną. Kie­dy przysłuchiwałam się, jak mój tato rozmawia z mamą po operacji, przed kolejnymi chemiami lub badaniami, zrozumiałam, jak jest ważna bliskość drugiego człowieka. Wiem, że zabrzmi to bardzo nienaturalnie, ale dzięki temu, co słyszałam, poczułam, co to prawdzi­wa miłość małżeńska i miłość bliźniego. Chciałabym choćby cząstkę czegoś takie­go dać kiedyś innym za pośrednictwem mojej pracy w radiu.

– Agata, prawie 7 lat temu zachorowałaś, stoczyłaś walkę o zdrowie, o sprawność, o powrót do pełni życia. Jak sama mówisz, 10 miesięcy byłaś „modlitewną niemową”. Nie lubisz mówić o specyfice swojej choroby nowotworowej. Twierdzisz, że są tematy ważniejsze…

AGATA: – Oczywiście! Media są pełne wiedzy na temat raka piersi oraz metod wsparcia dla kobiet-amazonek. Ja chcę zaświadczyć o tym, co uratowało mój kontakt z ludźmi, a przede wszystkim Panem Bogiem, co jest dla mnie najistot­niejsze! Po pierwsze: rak nie atakuje tylko ciała. Czasem jeszcze bardziej rujnuje psychikę. Co gorsza, bardzo często wpro­wadza do duszy zamęt. Często wyzwala zwątpienie, uczucie bezsensu, uczucie porzucenia przez Pana Boga. Po drugie: leczeniu ciała musi towarzyszyć ciągła praca nad duszą osoby chorej. Jestem przekonana, że postęp choroby duszy jest zdecydowanie szybszy niż rozrost najbardziej inwazyjnego nowotworu. Kolejna sprawa: ochrona duszy osoby chorej nie polega jedynie na mówieniu do niej mądrych zdań, które niekiedy mogą być odbierane jako pustosłowie i frazesy. Nie wystarczy powiedzieć: „Módl się!”. Zdecydowanie bardziej trzeba razem z chorym modlić się albo wręcz modlić się w jego imieniu, w jego obecności, głośno i wytrwale, na prze­kór wszelkiej obojętności z jego strony. Choroba nowotworowa nie dotyka tylko osoby chorej na raka. Choruje cała ro­dzina. Wszyscy są narażeni na swoisty atak zwątpienia i oziębłości duchowej ze względu na stres, strach, niepewność rokowania, widok człowieka zmagają­cego się z cierpieniem. Dlatego też cała rodzina musi trzymać się Pana Boga przez sakramenty, wytrwałą modlitwę, wsparcie rozsądnych i silnych w wierze ludzi. I na koniec: w szpitalnym czasie walki, bólu, lęku, tęsknoty, czasem zło­ści prawdziwym źródłem optymizmu – także balsamem dla zagubionej duszy – są ludzie z białego personelu, którzy deklarują swoją wiarę słowem, gestem, także przez krzyż lub medalik na piersi. To takie iskry nadziei w trudnym czasie choroby. Dzięki nim jest łatwiej.


Zobacz całą zawartość numeru ►

Autorzy tekstów, pozostali Autorzy, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2018nr2, Teksty polecane

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024