Badajmy się!
Mimo strachu o los najbliższej osoby, mimo wielu przeszkód i chwil niepewności, jestem wdzięczna za to doświadczenie, bo ono nauczyło nas czegoś bardzo ważnego.
2018-06-21
Kwiecień 2015. Zbliża się weekend majowy. Mamy plany wyjazdowe. Żyjemy jak każde przeciętne małżeństwo. Praca, dom, rodzina. Od jakiegoś czasu mężowi dokucza ból pleców. Nie żeby był jakiś potworny. Da się z tym żyć. Mąż ćwiczy na siłowni, więc robię mu uwagi, że pewnie nie rozgrzewa się przed treningiem i stąd dolegliwości. Poza tym praca biurowa, taki jej urok. Mnie przecież też bolą plecy. Ale ból pojawia się coraz częściej. Uzgadniamy, że treningi robią więcej złego, niż dobrego i mąż rezygnuje z siłowni. Może będziemy sobie więcej spacerować…?
W połowie miesiąca mąż skarży się już nie tylko na ból pleców, który nie przechodzi nawet podczas snu, ale i na ucisk w lewej pachwinie, dziwne uczucie ciepła i dyskomfort w okolicy jąder. Wtedy już niezwłocznie umawiamy wizytę u miejscowego urologa. Podczas badania słyszymy diagnozę. Bardzo duży guz w lewej nerce, sprawa wygląda poważnie i trzeba natychmiast robić dalsze badania. Dostajemy skierowanie na tomograf komputerowy i jeszcze kilka razy słyszymy, że to wygląda bardzo nieciekawie i nie możemy z niczym czekać.
Takich momentów w życiu się nie zapomina. Czas staje w miejscu. Nie wiadomo, w którym kierunku zrobić pierwszy krok. Płacz, szok, niewiara w to, co staje się naszym udziałem. Wynik tomografu potwierdza badanie USG. Zapada decyzja o szybkiej operacji. Po dwóch tygodniach od wykrycia guza, w połowie maja, mąż przechodzi nefrektomię radykalną lewej nerki. Jesteśmy nierozłączni w szpitalu. Strach nas nie opuszcza. Operacja poszła planowo, bez komplikacji. Guz okazuje się być jednak jeszcze większy, niż podczas USG, ale nie ma żadnych widocznych nacieków. Na wynik histopatologiczny będziemy musieli czekać jeszcze 3 tygodnie. Wreszcie otrzymujemy wynik. Rokowania pomyślne, jest duża szansa na powrót do całkowitego zdrowia.
Oto nasza historia w wielkim skrócie. Opowiadam ją dlatego, by zachęcić wszystkich do regularnych badań, przynajmniej raz w roku. Mój małżonek miał dużo szczęścia, że choroba została wykryta u niego we wczesnym stadium. Niestety, przed chorobą mąż nie badał się regularnie. Można powiedzieć, że wykrycie nowotworu było zupełnym przypadkiem, bo zaalarmował nas ból. Warto jednak regularnie poddawać się badaniom, choćby tylko krwi i moczu, by na bieżąco monitorować stan swojego zdrowia. Wiele nowotworów, a także inne choroby można całkowicie wyleczyć pod warunkiem, że zostaną rozpoznane odpowiednio wcześnie. Rak to nie wyrok. Czasem przychodzi po to, by człowiek docenił to, co posiada, by się przebudził i na chwilę zatrzymał w codziennej gonitwie. Także po to, by swoim doświadczeniem pouczył innych, że badań profilaktycznych nie wymyślono bez powodu, że choroba może dotknąć każdego z nas i nie powinniśmy zwlekać z wizytą u lekarza.
Czas choroby męża i pobyty w szpitalu oraz oczekiwania na kolejne wyniki badań były bardzo trudnym przeżyciem dla całej naszej rodziny. Nie chcielibyśmy przechodzić przez to jeszcze raz. Ale mimo strachu o los najbliższej osoby, mimo wielu przeszkód i chwil niepewności, jestem wdzięczna za to doświadczenie, bo ono nauczyło nas czegoś bardzo ważnego.
Zobacz całą zawartość numeru ►