Rak kontra wdzięczność
Mimo ogólnego zdezorientowania i wielkiego niepokoju, jedno wiedziałam na pewno – muszę się modlić. Oprócz próśb o zdrowie mamy, przede wszystkim dziękowałam Bogu za jej życie i za całe dobro, które do tej pory było jej udziałem.
2018-06-21
W zeszłym roku, w połowie maja okazało się, że moja mama ma guza na jajniku. Guz był duży i szybko rósł. Diagnoza była dla nas wszystkich szokiem. Nie wiedzieliśmy, co robić, bo był to pierwszy przypadek nowotworu w naszej rodzinie. Mimo ogólnego zdezorientowania i wielkiego niepokoju, jedno wiedziałam na pewno – muszę się modlić. Modlitwa od zawsze towarzyszy mi w codziennym życiu, ale wówczas, w obliczu ciężkiej choroby mamy postanowiłam, że moja modlitwa będzie nieustanna i pełna wdzięczności. Tak, wdzięczności! Oprócz próśb o zdrowie mamy, przede wszystkim dziękowałam Bogu za jej życie i za całe dobro, które do tej pory było jej udziałem. 31 maja mama przyjęła sakrament namaszczenia chorych, a 2 czerwca przeszła pierwszą operację – usunięcia jajników i macicy Operacja przebiegła pomyślnie, ale na wyniki histopatologiczne musieliśmy czekać ponad miesiąc. Okazało się, że guz, który był na jajniku był guzem nowotworowym złośliwym, ale nie był to guz pierwotny. Wyniki badań sugerowały, że najprawdopodobniej jest to przerzut z układu pokarmowego – jelita lub żołądka. Konieczne było wykonanie kolejnych badań: gastroskopii i kolonoskopii. Nie wszystko układało się dobrze, wciąż pojawiały się kolejne powody do zmartwień. Mimo to czułam, że powinnam dziękować Bogu. Nie rozumiałam tego do końca, ale konsekwentnie trwałam w dziękczynieniu.
Po krótkim oczekiwaniu mamie udało się dostać na oddział, a po przeprowadzonych badaniach ustalono, że guz pierwotny znajduje się w jelicie grubym. W rezonansie wyszły także zmiany na wątrobie. Lekarz prowadzący twierdził, że w takiej sytuacji można „leczyć”, ale „nie wyleczyć”. Niezbędna była następna operacja, tym razem jelita grubego, aby usunąć guza, który rozsiewa komórki rakowe na resztę organizmu. Mama ponownie szybko znalazła się w szpitalu. Było to tuż przed Uroczystością Wniebowzięcia Matki Bożej. Mama została zoperowana, guz usunięto w całości, udało się również uniknąć założenia stomii, której mama tak bardzo się obawiała. Pozostała jeszcze kwestia wątroby. Mieliśmy nadzieję, że zmiana w wątrobie okaże się niegroźna. Był to jednak przerzut. W październiku miała miejsce kolejna, najtrudniejsza i najbardziej wyczerpująca operacja. Mamie usunięto cały płat wątroby. Modliłam się nieustannie. Chociaż zewnętrzne okoliczności wskazywały na coś innego, czułam wdzięczność i spokój. Zaprzyjaźniony kapłan odprawił w intencji mamy kilka Mszy świętych. Za mamę modliło się także bardzo wiele osób, które o to prosiłam.
Po trzech operacjach mama musiała przyjąć kilka cykli chemioterapii, jednak znosiła to całkiem dobrze. Rok po diagnozie wykonano kontrolną tomografię, która wykazała, że organizm mamy jest wolny od komórek nowotworowych. Potwierdziły to również badania krwi. Z całego serca wierzę, że wyleczenie mojej mamy z nowotworu jest zasługą nie tylko medycyny, ale również wytrwałej modlitwy wielu osób. Przez to trudne doświadczenie – paradoksalnie – moja wiara ożywiła się i wzmocniła. Na nowo zaufałam Bogu, powierzając Mu losy swoje i całej rodziny. Za każde dobro i każdy trud Bogu niech będę dzięki! Dla Niego nie ma nic niemożliwego!
Zobacz całą zawartość numeru ►