Cztery słowa o starości
2019-01-31
Do głębi porusza piękno niespodziewane, odnajdywane tam, gdzie człowiek nie podejrzewa jego obecności, a odkrywając je, przekracza bariery własnych ograniczeń, zwątpień i lęków. W wielu kulturach świata starość stanowi wartość fundamentalną. Jest znakiem i tajemnicą. To najstarsi najwięcej przeżyli i najwięcej widzieli, godni są wyjątkowego szacunku. Ich się radzono, pytano o wszystko, co nie było osiągalne dla młodszych. W ludziach podeszłych wiekiem widziano strażników mostów między tymi, którzy odeszli, i tymi, którzy przychodzą, żywą rzeczywistość łączącą przeszłość z teraźniejszością i tym, co ma nadejść. Wernyhora z powstałego w latach 1883-1884 obrazu Jana Matejki jest symbolem takiego właśnie trwania zwróconego ku przyszłości. Jest nadzieją i obietnicą spełniającego się pragnienia odzyskania utraconej wolności. Zapowiadał zbliżający się upadek i wieszczył późniejsze odrodzenie. Nawet to, że cielesne oczy lirnika nie widzą, stanowi o jeszcze większym znaczeniu jego przepowiadania, bo czyż nie jaśniej zobaczyć można oczami duszy? Czyż owo wewnętrzne światło nie znaczy więcej niż zewnętrzne? Proroctwo starca widzącego oczami głębi jestestwa jest zatem wiarygodne. To dlatego księżyc nad głową Wernyhory na obrazie układa się w znak aureoli, boskiego naznaczenia. Ból bowiem to nie wszystko. Jest jeszcze to, co dane było poznać i przeżyć, jest tęsknota, wiara, nadzieja, miłość, jest dar widzenia. W wewnętrznym świetle starość ujawnia się jako szczególna łaska, żywe świadectwo, prawda o przemijaniu, ale i o trwaniu…
Płomień
Namalowany ok. 1620 roku obraz Gerrita van Honthorsta „Dzieciństwo Jezusa” jest poruszającym nokturnem ukazującym trzymającego świecę Chłopca, z oddaniem, uwielbieniem, miłością i podziwem patrzącego na Józefa, przedstawionego zgodnie z wielowiekową tradycją jako starca. Ujmująca scena, chwila jedyna, o pięknie niepowtarzalnym i nieprzemijającym, zatrzymana, skłaniająca do kontemplacji relacji między dzieckiem i opiekunem, która tu poszerzona została o horyzont dwóch jeszcze słów: Mistrz i Uczeń. Fascynujące, że w tej chwili to nie Chrystus, ale Józef jest Mistrzem. Bez słów, w ciszy i skupionej pracy daje przykład, uczy i tak wiele mówi, milcząc… Chłopczyk zapatrzony, pobiera naukę nie tylko natury zawodowej, ale przede wszystkim ludzkiej i boskiej… Odkrywa dar więzi i bliskości, z wolna rozpoznaje misję, do której jest powołany: teraz drewno na mebel, potem drzewo krzyża. Wie, że nie jest sam, ale i dzięki niemu także Józef nie jest samotny. Wszak światło, które trzyma w dłoni, pozwala nie tylko widzieć i podziwiać Mistrza, uczyć się od niego, ale także pomagać mu w pracy, bo Mistrz ‒ ukochany Józef właśnie dzięki temu światłu wykonuje życiodajną dla rodziny pracę. On nie dostrzega spojrzenia Chłopca, zdaje się nim nie interesować. Robi swoje. Bo Mistrz to właśnie ten, który robi swoje i robi to w imię wartości elementarnej i najważniejszej, jaką jest bycie dla drugiego. Józef wie, że Chłopiec jest blisko i że jest bezpieczny (wszak tyle przeżyli zwłaszcza w tych pamiętnych dniach po narodzeniu małego Jezusa). To wystarczy za wszystkie słowa. Cieśla pochyla się nad pracą z miłości do Dziecka i Jego Matki. Być może nadal nie wszystko rozumie (tak jak wtedy, gdy dowiedział się od anioła, że nie ma oddalać Maryi), być może trzymając w ręku dłuto, wciąż rozważa tę tajemnicę, wierząc, że jedynie zanurzywszy się w niej, ufnie jej zawierzywszy, stanie w świetle prawdy. Józef małemu Jezusowi na obrazie van Honthorsta w milczeniu i świetle przekazuje wszystko, co ma, wszystko, co wie... najskromniej, bez słów. Dzieje się to w blasku świecy, trzymanej przez Chłopca, co niejako zapowiada Jego własne słowa wypowiedziane po latach: „Ja jestem światłością świata”.
Mistrza od idola odróżnia to, że ten pierwszy nie wypatruje uwielbienia, nie czerpie z niego wątpliwych sił. Nie podnosi wzroku i nie odwraca się od misji w stronę próżnej chwały. Jak już to powiedzieliśmy, robi swoje i robi to najlepiej, jak potrafi, z mocą i w prawdzie. Dlatego jest Mistrzem.
Zachwyt
„Madonna di Loreto” – obraz powstały w roku 1604 albo 1605, nazywany jest czasami „Madonną pielgrzymów”. Znajduje się w Bazylice Sant’Agostino, tuż przy Piazza Navona, w sercu barokowego Rzymu. Oto u drzwi wita dwoje starszych, utrudzonych, ubogich ludzi piękna rzymska patrycjuszka ze ślicznym, zaciekawionym wizytą chłopcem. Trzyma go na rękach i czule pochyla się w stronę gości. Delikatny nimb światła nad głową kobiety mówi wszystko o tym, kim ona jest. Dwoje zmęczonych drogą i życiem pielgrzymów w olśnieniu patrzy, jakby zapomniawszy o nędzy, starości i wyczerpaniu. Toną w świetle ‒ słynne chiaroscuro Caravaggia. Zniszczone, bose stopy ubogich, niczym mapa życia. Samo piękno mimo pozornego braku piękna, w bezbrzeżnej tajemnicy życia i blasku, aż po ostatnie tchnienie.
Tęsknota
„Portrait de vielle femme” Rembrandta przedstawia skromną, naturalną i niczym niewyróżniającą się starą kobietę. Czy to nieznana stara kobieta? A może matka malarza, która odeszła, pozostawiając nigdy niezapełnioną pustkę. Nie wiadomo i zresztą nieważne. By przekonać się, kim jest namalowana w rembrandtowskim świetle (tym zewnętrznym i wewnętrznym) i niezrównanym pięknie, wystarczy obrazowi zadać kilka pytań: kogo najbardziej brakowało osamotnionemu i popadającemu w coraz większe ubóstwo malarzowi, gdy malował to płótno? Za kim najbardziej tęsknił? Kogo najbardziej kochał? Obraz Rembrandta przywołuje pamięć innego dzieła ‒ „Żydówkę z cytrynami” zwaną częściej „Pomarańczarką” Aleksandra Gierymskiego z Muzeum Śląskiego w Katowicach (jest jeszcze wariant tego obrazu w Muzeum Narodowym w Warszawie). Uboga handlarka trzyma dwa kosze owoców i milcząc, bezbronna, patrzy prosto w oczy oglądającego obraz. Jej twarz bliska jest twarzy starej kobiety z obrazu Rembrandta. Na twarzy (niczym na stopach pielgrzymów adorujących Madonnę Loretańską) wypisane są wszystkie ścieżki życia. Wiele lat pracy, biedy, niespełnione marzenia, miniona młodość, minione miłości, utracone radości, śmierć bliskich, zdrady, rozczarowania, smutek… Kobieta ma za sobą nieomal wszystko i nikogo przy boku, jedynie zmęczenie i niepewność, resztki kruchej nadziei, że za sprzedane owoce może będzie mogła nie zaznać dziś głodu, przetrwać kolejny dzień. Mimo tęsknoty. Oto starość opuszczona, rzucająca cień winy na wszystkich obojętnych.
Swoistą antytezą tego obrazu jest płótno Piotra Naliwajki „Grejfruciara” powstałe w 2002 roku. Pomarańczarka ma wszystko za sobą, grejfruciara staje na progu życia. Pierwsza wie, że nic się już nie zdarzy, druga, pewna siebie, ufa sile swojej ponętnej młodości. Żydówka z cytrynami stoi twarzą w twarz z tym, kto patrzy, grejfruciara odwrócona tyłem, zdaje się uwodzić, ale unika wzroku innych, choć wie, że patrzą. Początek i koniec… Zerknijmy jeszcze na wieże kościoła na obrazie Gierymskiego i wieżę kościoła z obrazu Naliwajki. Ten drugi kościół to mój parafialny, w Chorzowie Batorym, gdzie malarz ma swoją pracownię. To ten sam kościół, który widzę z balkonu mojego mieszkania w kamienicy zaledwie trzydzieści lat młodszej od obrazu Gierymskiego. Prawdziwy, jak prawda obrazów...
Dotyk
Najsłynniejszy dotyk w dziejach sztuki to właściwie chwila tuż przed jego ożywiającym cudem. Fresk Michała Anioła znajdujący się na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej powstał w 1511 roku. Oto młody piękny mężczyzna, który za moment otrzyma życie od Boga przedstawionego w postaci potężnego starca. Jego prawa dłoń już wyciągnięta, gotowa. Alabastrowe ciało młodzieńca jeszcze bez tchnienia. To bowiem znajduje się wciąż u źródeł, wypełnia postać Nieśmiertelnego, obdarzającego życiem. Drugie Jego ramię obejmuje kobietę, być może wciąż oczekującą na stworzenie Ewę.
Antropocentryczna wymowa fresku jest porywającą prawdą o życiu. Oto młodość bezsilna i bierna w oczekiwaniu na życiodajny, stwórczy gest starości. Alegoria będąca przekazem prawdy fundamentalnej, jakże odwracającej tak popularną w XXI wieku perspektywę, jakoby to w młodości była siła, a w starości (nieraz uważanej za zbędną, za błąd Boga) ‒ słabość. Patrząc na fresk, chciałoby się rzec, że młodość jest piękna i obiecująca. Ale czyż może zostać spełniona bez starości? Sam Bóg w postaci dojrzałego mężczyzny stanowi tu odpowiedź. A ona jest znakiem danym całemu stworzeniu.
Zobacz całą zawartość numeru ►