Lekarz, Uczony, Mistrz
Wspomnienie o śp. prof. Franciszku Kokocie. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że nie ma lekarza w Polsce, który nie zawdzięczałby Mu jakieś cząstki swojego wykształcenia
2021-04-06
W niedzielę, 24 stycznia 2021 roku zmarł Profesor dr hab. n. med. dr h.c. multi Franciszek Kokot. Pożegnaliśmy go 30 stycznia w katowickiej archikatedrze i odprowadziliśmy na cmentarz w Zabrzu-Rokitnicy, gdzie mieszkał przez większość swojego życia.
Dla tysięcy polskich lekarzy, szczególnie tych, którzy znali Go osobiście, ten lakoniczny komunikat zawiera niezwykły ładunek emocjonalny. Odszedł Lekarz, Uczony, Nauczyciel, który z małego miasteczka na Opolszczyźnie wspiął się na szczyty polskiej i światowej medycyny. Człowiek, którego wpływ na naukę i praktykę lekarską jest nie do przecenienia. Życie zmarłego zasługuje na solidną biografię, a zawodowe dokonania na rzetelne opracowanie historyka medycyny. Wystarczyłyby bowiem na wypełnienie niejednego pracowitego życia, zarówno dzięki nieprzeciętnemu talentowi, jak i niezwykłej pracowitości, która stała się nie tylko legendarna, ale nawet przysłowiowa.
Był internistą, nefrologiem, endokrynologiem, farmakologiem, patofizjologiem, biochemikiem. Autorem i współautorem ponad tysiąca publikacji, w tym kilkudziesięciu podręczników o zasięgu ogólnopolskim i międzynarodowym. Członkiem rzeczywistym Polskiej Akademii Nauk (od 1994 r.), czynnym członkiem Polskiej Akademii Umiejętności (od 1991 r.), a także członkiem Rycerskiego Zakonu Świętego Papieża Sylwestra (od 1990 r.), laureatem nagrody Metropolity Katowickiego Lux ex Silesia (2001 r.) oraz Diamentowego Lauru Umiejętności i Kompetencji (2020 r.). Został odznaczony m.in. Orderem Orła Białego (2021 r., pośmiertnie), Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski (1998 r.), Nagrodą PAN im. Jędrzeja Śniadeckiego, Medalem Ludwika Pasteura, Medalem 900-lecia Uniwersytetu w Bolonii, Medalem Jana Ewangelisty Purkyniego. 10 wyższych uczelni, w tym Uniwersytet Jagielloński, wyróżniło Go tytułem doktora honoris causa, a w macierzystej uczelni – Śląskim Uniwersytecie Medycznym pełnił funkcję rektora (1982-1984). Przez 27 lat był członkiem, w tym 20 lat przewodniczącym, Sekcji Medycznej Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów Naukowych. Był członkiem honorowym kilku polskich i 14 zagranicznych towarzystw naukowych, w tym Europejskiego Towarzystwa Nefrologicznego. Stał się niekwestionowanym, międzynarodowym autorytetem naukowym i zawodowym.
Wypromował 77 doktorów medycyny i był opiekunem 28 habilitacji (w tym 6 zagranicznych). 20 Jego habilitantów otrzymało tytuł profesora.
Przytoczona imponująca, choć daleko niepełna lista dokonań Profesora Kokota jest zaledwie częścią Jego charakterystyki. Dlatego z wielką przyjemnością i prawdziwym wzruszeniem przyjąłem propozycję ks. Wojciecha Bartoszka, aby przybliżyć postać Profesora czytelnikom „Apostolstwa Chorych”, poprzez odpowiedzi na zadane pytania. Sam Profesor obliczył, że w swoim zawodowym życiu zetknął się twarzą w twarz z ponad siedemdziesięcioma tysiącami chorych. Jestem pewien, że wielu z nich Go pamięta.
ks. Wojciech Bartoszek: − Pan Profesor jest uczniem Profesora Franciszka Kokota. Czy może Pan powiedzieć coś na temat relacji Mistrz-uczeń? Co w tej relacji było najważniejsze?
prof. Jan Duława: − Miałem szczęście zaliczać się do uczniów Profesora. Oczywiście Profesor był mistrzem dla wielu. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że nie ma lekarza w Polsce, który nie zawdzięczałby Mu jakieś cząstki swojego wykształcenia. Dla nas, najbliższych współpracowników Profesora najważniejsze było to, że mogliśmy mieć do Niego pełne zaufanie. To chyba najważniejsze oczekiwanie ucznia w stosunku do mistrza. Profesor Kokot imponował nam nie tylko swoimi kompetencjami, ale także uczciwością, odpowiedzialnością, sprawiedliwością i nadzwyczajną pracowitością. Mogliśmy liczyć na Jego opiekuńczość i bezinteresowną pomoc. A co do relacji mistrz-uczeń: socjologia wyróżnia dwa typy stosunków społecznych. W pierwszym z nich dopuszczalna, a nawet oczekiwana jest motywacja emocjonalna i wyrażanie uczuć. Przykładem jest miłość, przyjaźń, rodzicielstwo. To stosunki społeczne określane są mianem intymnych lub gorących. Mają one charakter autoteliczny, ponieważ ich cel (telos) tkwi w nich samych. W takich właśnie stosunkach społeczeństwo ludzkie realizuje się w najbardziej niezdeprawowany sposób. Określane są one jako wspólnoty spontaniczne (niem. Gemeinschaft). Drugi rodzaj stosunków społecznych określa się jako oficjalne lub zimne, a ich przykładem są przede wszystkim relacje zawodowe: przełożony-podwładny, urzędnik-petent, ekspert-klient. W takich sytuacjach (niem. Gesellschaft) kierowanie się emocjami, a nawet ich okazywanie, uznawane jest za niewłaściwe.
Możliwe są oczywiście różne stopnie „zimna” i „gorąca”, sytuacje mieszane, a nawet manipulacje. Robert Merton opisał sytuację, którą określił jako „pseudo-Gemeinschaft”, polegającą na pozorowaniu bezinteresowności i autotelicznego charakteru relacji, po to, aby przez zmylenie partnera maksymalnie go wykorzystać i wejść w relację typowo instrumentalną. Ten sam autor opisał także relację społeczną będącą połączeniem zimnej, technicznej fachowości, a zarazem współczucia i życzliwości, określając ją jako „troskę z dystansu”. Sytuacja taka ma miejsce na przykład w relacji lekarz-pacjent. Narodowy Fundusz Zdrowia wymaga traktowania pacjenta jak anonimowy „przypadek”, któremu sprzedaje się limitowane świadczenia, ustawiając go wcześniej do kolejki pilnowanej przez społeczne lub państwowe komitety. Jednocześnie ten sam pacjent domaga się wyjątkowego traktowania i oczekuje od lekarza pełnego zaangażowania i oddania. Tak więc urzędnicy nakazują postępować w sposób „zimny” i instrumentalny, etyka lekarska i prawa pacjenta – w sposób „gorący” i autoteliczny. Jak to pogodzić? Tego prawdziwy mistrz naucza osobistym przykładem.
W opisanym kontekście relacja mistrz-uczeń zajmuje pozycję wyjątkową. Wyjątkową dlatego, że w życiu codziennym znacznie częściej spotykamy opisane wcześniej relacje pseudo-Gemeinschaft, w których ktoś kogoś próbuje oszukać i wykorzystać. Natomiast wydaje mi się, że relacja mistrz-uczeń, mająca początkowo charakter „zimny”, czyli instrumentalny, przechodzi (nie wiem jak i kiedy) w stosunek autoteliczny, czyli „gorący”.
Myślę, że każdy, kto wystarczająco długo miał kontakt z takim mistrzem jak Profesor Kokot, przebył opisaną przeze mnie drogę. Na pewno tak było w moim przypadku.
− Profesor Kokot również miał swoich mistrzów. Często o nich mówił z uznaniem. Czy mógłby Pan Profesor ich przywołać?
− Profesor Kokot często ze wzruszeniem i wdzięcznością wspominał swoich nauczycieli. Przywoływał postać swojego wychowawcy ze szkoły powszechnej – Eckerta, który namówił rodziców dziesięcioletniego Franciszka, aby go posłać do gimnazjum, dyrektora liceum – Stanisława Książka, który przekonał świeżo upieczonego maturzystę, aby zamiast politechniki wybrał medycynę. Franciszek zaufał swojemu nauczycielowi. Nigdy nie żałował tej decyzji. Wspominał swoich profesorów medycyny, którzy bardzo mu pomogli – Stanisława Prebendowskiego i Józefa Jeske, u których rozpoczynał swoją pracę zawodową, jeszcze przed uzyskaniem dyplomu. Jak sam podkreślał, w swoim rozwoju zawodowym i naukowym najwięcej zawdzięczał prof. Kornelowi Gibińskiemu, którego sam opisywał, jako „nie tylko wielkiego lekarza w sensie zawodowym, ale giganta w sensie naukowym, widzącego medycynę przynajmniej z wysokości Kasprowego”. W wielu swoich wypowiedziach profesor Kokot przywoływał słowa swojego mistrza. Często słyszeliśmy – „profesor Gibiński mówił…”. Dawało się wyczuć szczególną duchową więź łączącą te dwie wielkie indywidualności.
− Profesor Kokot był zarówno lekarzem, naukowcem, jak i nauczycielem. Jak potrafił godzić te trzy powołania?
− Zgadzam się, że trzy wymienione zawody (obszary działalności) są związane z powołaniem, czyli wewnętrznym ukierunkowaniem całej osobowości i całego planu życiowego na działalność w określonej dziedzinie.
Nie mam wątpliwości, że Profesor Kokot był lekarzem z powołania, mimo że wybrał ten zawód nieco wbrew sobie, za namową swojego nauczyciela. Związał ze swoją pracą lekarza i uczonego nie tylko satysfakcję zawodową, ale całą wartość swojego życia. To życie poświęcił służbie choremu i poszukiwaniu prawdy. Bronił nadrzędności prawdy i właściwej metody jej poznania wbrew skłonnościom, uprzedzeniom, przesądom i pozamerytorycznym interesom, kuszącym nas wszystkich, by uznać za prawdziwe to, co nam odpowiada. Tak działał jako pracownik nauki, jako lekarz i jako nauczyciel. Dzięki temu stał się prawdziwym, powszechnym i niekwestionowanym autorytetem. Uczył zaś osobistym przykładem. Jak sam podkreślał, nigdy od nikogo nie wymagał więcej niż od siebie. Tego się nauczył od prof. Gibińskiego i to starał się przekazać swoim uczniom.
− Które dokonania prof. Franciszka Kokota były najważniejsze dla medycyny?
− Wiele prac powstałych pod kierunkiem lub z decydującym udziałem Profesora miało charakter pionierski, wiele wyprzedziło swoją epokę. Trudno zatem wskazać publikacje najwybitniejsze. Analiza bibliograficzna Jego prac odnotowuje 1500 tytułów. Sam Profesor za najistotniejszy swój wkład do światowej nauki uważał publikacje na temat parathormonu (hormonu produkowanego przez przytarczyce) oraz osi renina-angiotensyna-aldosteron. Dużą rolę przywiązywał do badań nad wpływem immersji wodnej na układ endokrynny człowieka. Największe jednak uznanie i podziw uczniów budził swoim błyskotliwym rozumowaniem lekarskim przy łóżku chorego oraz w czasie licznych wykładów. Niedościgniona była Jego niezwykła zdolność do przenoszenia najnowszych osiągnięć nauk medycznych do praktycznego postępowania przy łóżku chorego oraz umiejętność syntetycznego ujmowania złożonych kwestii naukowych i klinicznych, a także oceny ważności problemów stojących przed współczesną medycyną. To wszystko przekładało się na optymalną pomoc choremu. Wydaje się nam bowiem często, że wielkie badania kliniczne stworzą uśrednionego chorego, któremu będziemy nadawać imię swojego pacjenta. Tymczasem taki uśredniony pacjent nie istnieje. Każdy człowiek jest niepowtarzalną jednostką nie tylko psychiczną, ale i fizyczną, nawet jeśli nosi w sobie jakąś odmienność genetyczną. Profesor Kokot, za swoim mistrzem, prof. Gibińskim uczył, aby nie dobierać pacjenta do najnowszych i najbardziej nawet wyrafinowanych technologii, ale aby dla każdego chorego znaleźć rozwiązanie dla niego optymalne, uwzględniające jego stan kliniczny, choroby współistniejące, rokowanie, niepożądane działania leków oraz ich interakcje w przebiegu polifarmakoterapii, a także – jak uczy nas doświadczenie – możliwości systemu ochrony zdrowia. To uważam za najważniejsze osiągnięcie i przesłanie Profesora Kokota, jakie nam zostawił.
− W 1975 roku prof. Kokot objął funkcję Kierownika Kliniki Nefrologii Instytutu Chorób Wewnętrznych, przemianowaną później na Katedrę i Klinikę Nefrologii, Endokrynologii i Chorób Przemiany Materii Śląskiego Uniwersytetu Medycznego. Co w długoletniej pracy Profesora było najistotniejsze dla funkcjonowania Katedry i Kliniki?
− Klinika Nefrologii powstała w 1975 roku na bazie Katedry i Kliniki Chorób Wewnętrznych kierowanej przez prof. Gibińskiego. Organizację, a później kierowanie tą Kliniką przez 25 lat Profesor Kokot zaliczał do swoich największych osiągnięć. To było jego ukochane dzieło, któremu poświęcił się bez reszty. Oczkiem w głowie Profesora i podstawą osiągnięć naukowych i zawodowych Kliniki, którą kierował, była stworzona (dosłownie) przez Niego Pracownia Izotopowa, w której w latach 70. i 80. XX wieku wykonywano badania unikatowe w skali Polski i Europy. Metody przeprowadzanych w niej oznaczeń Profesor opracował osobiście i osobiście nadzorował ich wykonanie. Wiele z nich zostało wprowadzonych do rutynowej diagnostyki klinicznej. Podobnie nadzorował proces diagnostyczny i leczenie każdego chorego. Nie było dla Niego chorych bardziej i mniej ważnych.
Klinika stała się kuźnią kilkudziesięciu samodzielnych pracowników nauki i specjalistów nefrologii, którzy objęli funkcje kierowników klinik, ordynatorów oddziałów nefrologicznych i chorób wewnętrznych oraz kierowników w stacji dializ głównie w województwie śląskim, ale także w całej Polsce. Właśnie stworzenie własnej szkoły rozpoznawanej w Polsce i na świecie należy do głównych osiągnięć Profesora Kokota. Świadczy bowiem o skutecznym oddziaływaniu mistrza.
− Ksiądz Arcybiskup Wiktor Skworc mówił w katowickiej katedrze podczas pogrzebu o życiu religijnym prof. Kokota. Czy może Pan opowiedzieć o Jego wierze? Czy jako wierzący i praktykujący katolik był gorzej traktowany w PRL-u, pomimo że był cenionym autorytetem w świecie medycyny? Czy mógłby Pan przybliżyć te trudne chwile z życia Profesora Kokota?
− Profesor był niewątpliwie człowiekiem wierzącym, a jego religijna postawa nie była koniunkturalna. Nigdy nie opuszczał niedzielnej Mszy świętej, nawet w czasie wyjazdów na konferencje do najbardziej egzotycznych krajów. Niedzielna wyprawa do kościoła (najczęściej poranna) była dla Niego jedynym wyjątkiem usprawiedliwiającym nieobecność na obradach. W czasie jednej z konferencji w Portugalii „urwał” nawet półtora dnia, aby odbyć ponad stukilometrową trasę do Fatimy. Pamiętam Jego determinację, aby do tego doprowadzić oraz wzruszenie, jakie Mu towarzyszyło w trakcie pobytu w tym sanktuarium.
Przez cały okres kierowania Kliniką Nefrologii do tradycji należało, że każdy dzień urodzin Profesora rozpoczynał się Mszą świętą odprawianą w kaplicy szpitalnej przy ul. Mielęckiego. Dopiero po niej Profesor przyjmował życzenia. Pamiętam też Jego wystąpienie w katedrze katowickiej w październiku 1981 roku podczas pierwszej międzyuczelnianej inauguracji roku akademickiego. Był bardzo wzruszony faktem, że przemawiał w tej świątyni jako pierwszy świecki człowiek w todze.
Profesor nieraz opowiadał o swojej wierze. Nie traktował nauki i wiary, jako wartości przeciwstawnych. Przeciwnie, według Niego wiara nadawała sens wiedzy naukowej, odpowiadała na pytania, na które nie mogła odpowiedzieć nauka. Przede wszystkim, że życie ma sens, a natura jest racjonalna i daje się poznawać. Czyli wiara pomagała Mu uprawiać naukę, a nawet poświęcić się jej całkowicie. Bliskie były Mu poglądy i postawa takich ludzi Kościoła, jak abp Józef Życiński, czy ks. prof. Michał Heller. Ze względu na podobieństwo dróg życiowych szczególnie bliski emocjonalnie był mu abp Alfons Nossol.
Profesor wielokrotnie podkreślał, że wiara i praktyki religijne stanowiły dla Niego oparcie w trudnych chwilach. Twierdził, że łatwiej znosić przeciwności życia, posiadając trwały punkt odniesienia. Jednocześnie ta wiara nie przeszkadzała Mu być całkowicie racjonalnym. Myślę, że postawę Profesora można określić za ks. Michałem Hellerem – naturalizmem metodologicznym, według którego badania naukowe należy prowadzić, zakładając, że nigdy nie działają przyczyny pozanaturalne lub – ściślej rzecz ujmując – tak jakby nigdy nie działały. Nie należy ich brać pod uwagę. Badając naturę według tych zasad Profesor był pełen pokory i zachwytu wobec – jak sam to nazywał – cudu życia. Jednocześnie był szczęśliwy, że może uczestniczyć w procesie poznawania tego, co do końca niepoznawalne. W różnych okresach swojego życia, kiedy wspominał kolejne trudne wydarzenia, twierdził, że zawsze odczuwał obecność Kogoś, kto pomagał Mu „prostować ścieżki”, a z którym On starał się współpracować.
Prawdopodobnie ta niezachwiana wiara pozwalała Mu przetrwać najtrudniejszy okres na początku studiów, kiedy z powodu odmowy przynależności do organizacji studenckiej nie miał dostępu do pomocy materialnej i nie był w stanie się utrzymać. Wtedy przyszli Mu z pomocą ludzie, których wspominał z wdzięcznością do końca życia.
Nieco inaczej wyglądała sytuacja, kiedy już stał się uznanym lekarzem i naukowcem. Wtedy proponowano Mu m.in. wstąpienie do partii i związane z tym korzyści (w tym przyspieszenie rozwoju naukowego i zawodowego). Profesor zawsze odmawiał, powołując się na swoje przekonania religijne. Zapłacił za to m.in. opóźnieniem w uzyskaniu tytułu profesora zwyczajnego. Znosił to jednak godnie.
Na pozycję Profesora w trudnych czasach PRL-u światło rzuca przytaczana przez Niego rozmowa z prof. Gibińskim. W 1979 roku, kiedy został powołany do państwowej Centralnej Komisji weryfikującej przyznane stopnie i tytuły naukowe, zwrócił się do prof. Gibińskiego z pytaniem:
− Po co mam tam (do Warszawy) jeździć, kiedy o wszystkim decydują niezależne ode mnie czynniki? Co ja tam będę robił?
Prof. Gibiński odpowiedział:
− Wystarczy, że będziesz. Sama Twoja obecność utrudni „im” manipulacje.
Myślę, że to dobry przykład wskazujący, że nawet kiedy wydaje się nam, że nie mamy na nic wpływu, wystarczy sama obecność. I świadectwo jakie się daje innym. Profesor Kokot był właśnie takim świadkiem prawdy dla wielu. Zarówno dla tych, którzy go kochali, jak i dla tych, którzy żywili do Niego inne, nawet dalece odmienne uczucia. Wiem, że po chrześcijańsku im wybaczał. To też był istotny element Jego wiary.
Dla nas, którzy uważaliśmy się za Jego uczniów, był rzadkim przykładem drogowskazu kroczącego drogą, którą wskazuje. Był prawdziwym darem, za który nie przestajemy dziękować.
− Dziękuję za rozmowę.
Zobacz całą zawartość numeru ►