Wszechogarniająca ciemność
Dzisiaj wiem, że gdyby nie moja żona, która cały czas była przy mnie, zszedłbym na samo dno rozpaczy. To ona zauważyła, że dzieje się ze mną coś złego. Dopytywała, jak się czuję i jak może mi pomóc, a gdy ją zbywałem, ona nie zniechęcała się i wciąż znosiła mój zły nastrój.
2024-03-04
Na początku 2019 r. zachorowałem na depresję, choć wtedy jeszcze nie wiedziałem, że jestem chory. Czułem wprawdzie, że dzieje się ze mną coś dziwnego, ale nie potrafiłem tego nazwać. Moje objawy były trochę nietypowe i może właśnie dlatego nie od razu zorientowałem się, że to może być depresja. Funkcjonowałem jak maszyna. Rano wstawałem z łóżka po często nieprzespanej nocy. Myłem się, ubierałem, piłem w biegu kawę i wychodziłem do pracy. Tam również wykonywałem swoje zadania mechanicznie i bezrefleksyjnie. Wracałem do domu, szybki obiad (albo i nie), kończenie projektów związanych z pracą, do tego hektolitry kawy, rwany sen, ciągły smutek i przygnębienie. Czułem, że wciąga mnie wszechogarniająca ciemność, której w żaden sposób nie umiem się przeciwstawić. Cały czas byłem osłabiony, a jednocześnie czułem, że żyję tylko dzięki adrenalinie. Nie spotykałem się z bliskimi i znajomymi, tłumacząc się brakiem czasu. Tak naprawdę chodziło o to, że bałem się kontaktu z nimi, bo chciałem uniknąć niewygodnych pytań. W takim stanie funkcjonowałem ponad rok. Przysłowiową czarę goryczy przelała pandemia. Kiedy musiałem przejść na pracę zdalną, nie byłem w stanie wykonywać swoich obowiązków i całkowicie się załamałem.
Dzisiaj wiem, że gdyby nie moja żona, która cały czas była przy mnie, zszedłbym na samo dno rozpaczy. To ona zauważyła, że dzieje się ze mną coś złego. Dopytywała, jak się czuję i jak może mi pomóc, a gdy ją zbywałem, ona nie zniechęcała się i wciąż znosiła mój zły nastrój. Żona pierwsza zorientowała się, że moje zachowanie może oznaczać depresję. Zapisała mnie na telefoniczną konsultację (z racji pandemii) u lekarza rodzinnego. Opowiedziała mu o tym jak zmieniło się moje zachowanie i przedstawiła mu podejrzenia co do tego, że prawdopodobnie mam depresję. Lekarz rodzinny od razu, na podstawie samej tylko rozmowy telefonicznej, potwierdził przypuszczenia żony i zalecił, bym skonsultował się z psychiatrą (warto w tym miejscu zaznaczyć, że do lekarza psychiatry nie jest wymagane skierowanie). O ile na konsultację z lekarzem rodzinnym zgodziłem się bez protestów, o tyle o wizycie u psychiatry nie chciałem słyszeć. Stwierdziłem, że sam sobie poradzę i że „samo przejdzie”. Niestety, jak można się było spodziewać, mój stan się nie poprawiał, a wręcz pogłębiał. W końcu dałem się ubłagać żonie, abym poszedł do psychiatry. To była bardzo dobra i ważna decyzja. Dostałem leki i polecenie, by za miesiąc przyjść do kontroli. Moja żona pilnowała mnie, żebym regularnie brał przepisane leki, ale co najważniejsze – cały czas mnie wspierała. Dzięki leczeniu mój stan znacząco się poprawił, a po 7 miesiącach lekarz zalecił całkowite odstawienie leków. Chociaż wróciłem do zdrowia, nadal pozostaję pod kontrolą psychiatry, bo epizody depresyjne mogą nawracać.
Z perspektywy czasu śmiało mogę stwierdzić, że w walce z depresją najważniejsze są dwie rzeczy: regularne przyjmowanie leków i bliskość ukochanych osób. Przekonałem się, że depresja jest bardzo groźną chorobą, która nie mija samoistnie. Aby pokonać depresję, trzeba się leczyć pod okiem specjalisty, stosując się do wszystkich zaleceń. Przekonałem się także, że depresja nie jest powodem do wstydu. Zanim sam zachorowałem, uważałem, że depresją próbuje się tłumaczyć zwykłe lenistwo i wygodnictwo i że to wymysł współczesności. Denerwowało mnie, gdy słyszałem o kolejnych osobach cierpiących na tę według mnie wymyśloną przypadłość i wzbierała we mnie złość. Uważałem, że zamiast narzekać i chodzić ze smutną miną, ludzie ci powinni się zabrać do solidnej roboty, a wtedy na pewno od razu poczują się lepiej. Oczywiście teraz, gdy sam mam za sobą doświadczenie depresji, wstydzę się, że tak kiedyś myślałem. Na własnej skórze odczułem, czym naprawdę jest ta choroba i jak groźna może okazać się, gdy ją zlekceważymy.
Zachęcam wszystkich, którzy borykają się z tzw. obniżonym nastrojem, który nie mija, aby nie zwlekali z wizytą u psychiatry, który postawi właściwą diagnozę i gdy będzie to konieczne, wdroży odpowiednie leczenie.
Zobacz całą zawartość numeru ►
Jeśli chcesz już dzisiaj przeczytać wszystkie teksty Miesięcznika, zamów prenumeratę.