Przyjdź, pociągnij mnie słowem i ludzki mój czas przekształć w służbę Tobie.
Ty który jesteś, Synu Dawida, ulituj się nade mną – naucz mnie milczenia wobec tajemnic świata, z którego utkana jest Wieczność.
Czekam, może o kubek wody mnie poprosisz, może o mały podpłomyk dla siebie...
Przyjdź! Dotknij i uzdrów nienawrócone moje serce Twoim do mnie skierowanym „biada”.
Czy się Twoje wino w glinianym nie zepsuje dzbanie?
Czyj tam Głos serce od ziemi odrywał, żeś tam Piotrze namiot chciał postawić i na ziemskie nie schodzić niziny? Powiedz! Bo tęskni serce moje.
I ja dziś potrzebuję bardziej Lekarza niż Pana. Dlatego staję przed Tobą z chorobą grzechów własnych, i z wiarą wołam uzdrów Twe podobieństwo we mnie.
I ja maluję w sobie Twój obraz na wyobrażenie swoje. A przecież Ty nie jesteś Bogiem wyobrażeń moich i Bogiem moich pomysłów.
I mówić nie możesz, że kochasz, jeśli życia nie łamiesz jak chleb. Bo miłość wymianą jest darów, poznasz ją po owocach i koszach pełnych ułomków rozdanego chleba, po lekkości serca rozebranego z szat, kroplach potu zastygłych jak sól.
Tylko Krzyż W Wielki Piątek winę świata i jego grzech uniesie. I nie trzeba nic mówić, ani pisać nie trzeba.