A Tyś mi zaufał i ufasz do dzisiaj, że o każdej porze wejdziesz jak Gospodarz. Ja drwiną zuchwałą jak kamieniem ciężkim nie wzgardzę Dziedzicem, bo wiem kto jest Włodarz.
Nie, nie wolno wymyślać świata na nowo, tworzyć ideologii przeczących prawdzie Boga.
Zachwyt unosi tęsknotę, w pałac przemienić chcę się cała. Ty się uśmiechasz do mych pragnień, stajenką chcesz bym została.
Niech ujrzę, ślepiec marny, że jesteś w dotyku czułych ludzkich dłoni, w każdej kropli potu, w każdej cząstce ciała, które mi powierzasz abym je kochała.
Zdaj raport – powiesz – siostro z twojego dyżuru na ziemi. Zważ wtedy, Boże mój Panie, żeś skarby swe złożył w kruchym glinianym dzbanie.
Wiesz o nich wszystko – bo we łzach gorących wyznali Ci grzechy bolące jak drzazgi i jak ufne dzieci powierzali się Twoim ramionom. Oddając Ci własność – ból choroby, samotność.
Lecz gdybyś Bogiem nie był i sam nie lepił mnie, Boże, ze łzami bym wołała – młodego wina nie marnuj, Panie.
Jak ciężko zrozumieć tę miłość! Dlaczego krzyż? Czy po to ból codziennych upadków, byś Ty mnie w niemocy podnosił?
Pan wybrał mnie po to, bym była Jemu wierna w modlitwie, a potem także w realizowaniu codziennej posługi przy chorych. To jest sens mojego zakonnego powołania.
On sam mnie dotyka, wkłada dłonie w rany mego grzechu, bym wierzyła, że grzeszę i jestem przez Niego kochana.