Te dwie noce dla przyjaciół Jezusa musiały być bardzo długie i najtrudniejsze w ich życiu. Bo umarł Ten, z którym związali swoje życie i wszystkie swoje nadzieje. Czy to jest czas na ucztowanie?
Kiedy 2 kwietnia 2005 roku Bóg odwołał go do siebie, poczuliśmy się nagle, jak osierocone dzieci. Wszyscy – kapłani i wierni, a nawet wielu spośród tych, którzy do tej pory w Kościele nie widzieli swojej Matki, a Ojciec święty nie był dla nich najwyższym ziemskim autorytetem.
Dla Marii już sama obecność Jezusa pod jej dachem była „wyjątkową okazją”. Wybrała taki właśnie sposób, aby oddać cześć Bogu i okazać Mu swoją wiarę i miłość. Ona zawsze wiedziała, jak „wybrać lepszą cząstkę”.
W liturgiczne wspomnienie św. Dyzmy czyli "Dobrego Łotra" modlimy się za wszystkich uwięzionych i tych, którzy odpokutowawszy swoje winy próbują wrócić do normalnego, uczciwego życia. Mnie do takiej modlitwy zainspirowały rozmowy z pewnym byłym więźniem.
Przeżywamy okres Wielkiego Postu. Wielu z nas uczestniczy w rekolekcjach, które mają stać się okazją do spojrzenia w prawdzie na własne życie – nie na życie bliźniego, ale w głąb własnego sumienia. Może słowa rekolekcjonisty staną się dla nas takimi znakami pisanymi na glebie naszej duszy przez Jezusa?
Oby wszyscy mieli tyle szczęścia, co pewna siedemnastoletnia dziewczyna, którą poznałam dwa lata temu w ośrodku rehabilitacyjnym, gdzie leczyłam skomplikowane złamanie ręki. Na tle Joasi większość z nas, pacjentów tamtego turnusu, wyglądała na całkiem zdrowych, a jednak to jej historia stała się dla wielu źródłem wiary w to, że wszystko jeszcze będzie dobrze.
„Uwierzył człowiek słowu, które Jezus powiedział do niego, i szedł z powrotem”.
„Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony”.
Książka „Cztery i pół tygodnia” autorstwa Constanze Bohg opowiada o takim właśnie okresie, jaki upłynął od dnia strasznej diagnozy do podjęcia przez Autorkę i jej małżonka najtrudniejszej decyzji ich życia: czy pozwolić urodzić się ciężko chorej istocie, czy też zakończyć ciążę aborcją? To równocześnie dramatyczny czas buntu i rozpaczy, czas mocowania się z Bogiem, z własną niepewnością i strachem. To czas dojrzewania miłości – ich małżeńskiej, ale i tej rodzicielskiej do śmiertelnie chorego synka.