Dla wielu chorych spotkanie z Tobą jest jak modlitwa trędowatego: „Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić” albo wołanie Symeona: „Teraz o Panie pozwól odejść swemu słudze w pokoju, bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie”.
Czy wierzysz, że tam, gdzie postawił cię Bóg, twoje niełatwe życie, trudy, zmagania, nawet twoja duchowa pustynia może być miejscem, do którego – być może jak do Jana – przychodzą ludzie i pytają o sens życia?
Dzisiejsza Ewangelia jest wezwaniem do powrotu do fundamentów naszej wiary. Jednym z nich jest słowo Boże, nie tylko pobieżnie słuchane, ale rozważane.
Drobne wybory dobra przygotowują nas na wybór ostateczny w chwili naszej śmierci.
Żeby innych odnaleźć, samemu trzeba być odnalezionym, by innymi się nacieszyć, trzeba doświadczyć samemu na sobie pociechy samego Pana Boga.
Jezus uczy mnie ogromnej pokory. Ile to razy chciałem coś zrobić po swojemu, bez Niego. Ile razy chciałem trzymać świat w swojej garści, mieć wszystko w życiu pod kontrolą. A jednak ostatecznie zawsze zderzałem się ze ścianą.
Jeśli dziś czytasz te słowa Ewangelii, nie bądź sobą przerażony. W każdym z nas jest trochę faryzeizmu, obłudy, trochę duchowej schizofrenii. Jedynym lekarstwem na to wszystko jest Jezus. Nie ma innej drogi, jak dobry rachunek sumienia i szczera spowiedź.
Sakrament namaszczenia chorych bogaty jest w gesty i wymowne słowa, przez które dzisiaj działa Chrystus w Kościele.
Codziennie mijam łóżka szpitalne, oddziały, kolejne sale chorych i myślę sobie: nie patrz tak na chorych. Spróbuj zobaczyć inaczej.
Jezus nie chce ode mnie więcej, bardziej pracowicie, z większym wysiłkiem. On pragnie ode mnie tego samego, tylko inaczej. Chce zmiany jakości: bym pozwolił Mu wejść do mojej codzienności.