Jezus zaprasza mnie na spotkanie z Jego dotykiem. Chce dotykać tych miejsc we mnie, które nie widzą, nie czują, są sparaliżowane. Pyta mnie, czego naprawdę chcę. Nie pyta czego chce mój brat, przyjaciel, przełożony albo sąsiad. Pyta, czego ja chcę i czy wierzę…
Litość Jezusa objawia się nauczaniem i uzdrawianiem, kiedy widzi tłumy przypominające owce bez pasterza oraz kiedy te tłumy są zwyczajnie głodne. On dostrzega indywidualną sytuację i potrzebę człowieka.
Jezus uwielbia Boga w trudnym położeniu. Dopiero co został odrzucony i zlekceważony. Ale właśnie to uwielbienie przywraca właściwą perspektywę patrzenia na wydarzenia codzienności.
Bo jak witraż, aby objawił swoje prawdziwe piękno, potrzebuje słońca, tak człowiek do pełni szczęścia potrzebuje kogoś, kto będzie go kochał.
Pominięcie któregokolwiek z tych celów byłoby poważnym wypaczeniem wizji Profesora, który widział człowieka z całą jego historią i wszystkimi potrzebami.
Zgłębiając tematykę osób z zespołem Downa nie sposób oprzeć się wrażeniu, że dodatkowy chromosom w ich kodzie genetycznym stanowi jednocześnie dramat i błogosławieństwo. Trudno licytować się, czego jest więcej.
Bóg nie obiecuje nam świętego pokoju, ale zapewnia, że pośród doświadczeń i trudów stanie z nami ramię w ramię i ocali nas od zła.
Zasadnicze pouczenie, jakie płynie z dzisiejszej Ewangelii, to prawda o tym, że trwając wiernie przy Bogu, rozpoznamy właściwy czas Jego przyjścia.
Nie jest nam łatwo zaakceptować Jezusa, który po zauważeniu „bazaru” w przedsionku pogan, sporządza sobie bicz ze sznurków i wypędza ludzi oraz zwierzęta, a także wywraca stoły bankierów i rozsypuje monety. Scena ta raczej kojarzona jest z przydrożną karczmą niż ze świątynią Jerozolimską.
Człowiek przedsiębiorczy, uczciwy i dobrze pracujący otrzyma jeszcze więcej, niż ma, a leniwy straci nawet to, co miał na początku. Podobnie może stać się z łaską wiary albo otrzymanymi od Boga zdolnościami. Raz dane wymagają pielęgnacji, zachodu i pomnażania.