Jezus wyraźnie podkreśla swoje priorytety: Swoją więź z Bogiem stawia ponad wszystkimi innymi więzami rodzinnymi, ponad autorytetem rodzicielskim swej ziemskiej matki, a nawet ponad synowską czcią jaką darzy Maryję i Józefa.
Rozmyślam o tych wszystkich, których tu nie ma, rozsianych po różnych zakątkach świata, którzy ciągle jeszcze czekają, abyśmy zobaczyli w nich ludzi wartych naszej przyjaźni i miłości. Abyśmy zobaczyli w sobie ludzi, którzy są ich braćmi i siostrami – mogą obdarowywać, ale i sami zostać obdarowanymi.
Szukają przyjaciół. Tych, którzy na ich widok nie odwrócą wzroku, którzy zechcą dzielić z nimi część swojego czasu, którzy dostrzegą w nich dzieci tego samego Boga.
Swą misję Rodzina Matki Bożej Bolesnej widzi w wyjednywaniu dla wszystkich cierpiących łaski owocnego przeżywania cierpienia i szerzenia prawdy o zbawczym sensie ludzkiego cierpienia.
Otwarte mieczem serce Bożej Matki uczy nas przyjmowania, zachowywania i wcielania w życie Bożego Słowa, nawet za cenę niezrozumienia, bólu i cierpienia.
To Prawo dla każdego, kto pragnie w szczerości serca codziennie wołać do swego Niebieskiego Ojca: „I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”.
Dzisiejsza Ewangelia skłania mnie do spojrzenia z szacunkiem także na moje korzenie. One również nie są sprawą przypadku.
Jezus pragnie, aby najważniejsze było dla nas nie pytanie o to, co wolno?”, lecz „co trzeba” czynić, aby bardziej kochać Boga i bliźniego.
Posłuszeństwo. Termin, który budzi tyle złych skojarzeń; czyż nie kojarzy się ze służbą i z niewolnictwem? Takie niemodne, nielubiane, „zaściankowe”, „politycznie niepoprawne” no i takie… niedemokratyczne słowo.
Co dla pokoju możemy zrobić my – zwykli obywatele, my chrześcijanie? Jak słusznie zauważył jeden z polskich biskupów, każdy z nas powinien zrobić sobie rachunek sumienia i przyjrzeć się w prawdzie, jak wyglądają nasze relacje z innymi. Osobiste konflikty mają to do siebie, że często przekładają się na nasze życie zawodowe, społeczne a z czasem także i na narodowe.