«To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?»
Ależ szczęściarze z mieszkańców tej krainy – myślimy. Mieli wśród siebie Mesjasza, mogli czerpać z Jego mądrości a jeszcze w dodatku czuć się bezpieczniej niż kiedykolwiek dotąd, bo leczył ich „wszelkie choroby i słabości”. A przecież nie mamy mniej szczęścia niż oni
Fragment Ewangelii św. Jana, który dzisiaj rozważamy prezentuję zaskakującą scenę. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że zupełnie nielogiczną i niezrozumiałą dla nas. Uczniowie św. Jana Chrzciciela zachowują się dziwnie: nie dość, że zostawiają swojego nauczyciela, to jeszcze podążają za kimś innym, praktycznie nieznanym, kimś, kto tylko przechadzał się obok.
Mam być palcem wskazującym na Jezusa! Wszystko, co robię, także moja praca ma być wykonywana dla Niego i ze względu na Niego!
Powtórz dzisiaj kilka razy – nie jestem godzien...
Maryjo - Święta Boża Rodzicielko, otaczaj opieką cały świat i wskazuj nam drogę Pokoju.
Sporo lat upłynęło od tamtej dziecięcej i tak oczywistej wiary, lat kiedy uczyłam się na nowo czerpać radość ze słów, że oto Słowo stało się Ciałem.
Święta Rodzina ucieczką do Egiptu i powrotem do ziemi Izraela włącza swoją historię w historię zbawienia.
Wyobraźmy sobie, że kolega z pracy, ktoś z rodziny, czy po prostu dobry znajomy opowiada o tym, że miał sen i w tym śnie widział coś istotnego, dostrzegł jakieś wskazanie dotyczące jego życia. Może to być związane z obowiązkami zawodowymi, życiem rodzinnym, czy dalszym pomysłem na to, co robić w przyszłości. I poszedł za tym, spełnił to, co mu się przyśniło, wbrew jakimkolwiek racjonalnym przesłankom wynikającym ze zdrowego myślenia. Jakbyśmy zareagowali? Szaleniec, wariat, może chory psychicznie?
Zaufanie i wiara rozkwitają tam, gdzie my po ludzku już niewiele możemy zdziałać.