Czyżby Jezus także był zwolennikiem teorii, że z rodziną najlepiej wychodzi się na fotografii? Dlaczego kazał czekać na Siebie Swoim najbliższym i nie chciał spotkać się z tymi, którzy byli najdrożsi Jego sercu?
W naszej serdecznej pamięci pozostały nie konkretne słowa naszych „mistrzów” – ludzi, którzy w naszym życiu wiele znaczyli, ale ich życiowa postawa, konkretne uczynki, to coś, co sprawiało, że chcieliśmy być tacy, jak oni.
Na tym właśnie polega Boży paradoks! Jezus nie przyszedł powołać mocnych lecz słabych, po to, by Jego moc w ich słabości mogła się doskonalić.
Więź między Jezusem a Jego wybranymi ma być najwyższego stopnia i nie chodzi tu tylko o nabycie pewnych dóbr, zdolności i cech przez powołanych, ale o stworzenie wspólnoty – komunii, w której uczniowie przejmą Jezusowy styl życia.
Jezus od nich nie uciekł – On tylko pozwolił spojrzeć na Siebie inaczej i usłyszeć więcej.
Żadne uzdrowienie, dokonujące się w moim życiu, nie jest dla mojego prywatnego użytku ani tylko dla mnie samego. Zawsze wpływa na wspólnotę, ma być świadectwem dla innych, dawać im nadzieję i rzucać światło także na ich życie.
Pójście za Jezusem jest prawdziwą „przygodą świętości”. Trzeba nam być gotowym na wiele niespodziewanych sytuacji, bo w życiu chrześcijanina nie ma miejsca na nudę i rutynę.
Wszyscy widzieli chorego człowieka, a dokładniej jego sparaliżowane ciało, ale Jezus uwalnia także z innej niemocy: grzechu, który wiąże, pętli i unieruchamia.
Jezus objawia się jako ten, który ma moc, jako ten, który ratuje człowieka z choroby i zniewolenia. Nieustannie wypełnia On swoją misję.
Jezus jest mocniejszy i ma moc odebrać złemu duchowi władzę nad człowiekiem. Jezus jest Panem. Jego Słowu nikt nie zdoła się oprzeć. Jest to to samo słowo, które w opisie stworzenia świata brzmi: „Wtedy Bóg rzekł i stało się”. Słowo, które wywołuje natychmiastowy skutek.