Może nie rozumiemy, dlaczego jest tak, jak jest, dlaczego złe rzeczy przytrafiają się także dobrym ludziom, dlaczego burza nie ustaje, a morze nie ucisza się tak szybko, jakbyśmy pragnęli, bo po prostu brakuje nam wiary?
Czy gałęzie mojej codzienności, moje serce, moja praca i służba, moje cierpienie, choroba i starość są zanurzone w Jezusie i dają schronienie innym?
Szczególnie pośród przeżywanych ciemności związanych z chorobą, możemy zaświadczyć o Chrystusie. W jaki sposób? Pogodą ducha, cierpliwością, dobrym słowem skierowanym do tych, którzy nami się opiekują.
Tych, którzy pełnią wolę Bożą, Jezus uznaje za swoją bliską duchową rodzinę. Wręcz znakiem rozpoznawczym rodziny Jezusa jest pełnienie woli Bożej.
Ile trzeba w sobie zakłamać, żeby wbrew oczywistości dobra widzieć tylko zło? Czy można się przed tym obronić, gdy taki styl działania jest powszechny, a czasem trudno rozpoznawalny?
Ważne jest, by iść za Jezusem każdego dnia na nowo. Czyli mówiąc językiem biblijnym, podejmować wysiłek nawrócenia, a więc pokornego przyjęcia prawdy o sprawiedliwym i miłosiernym Bogu, który ma moc na zbawić.
Fragment Ewangelii rozważany dzisiaj, pokazuje, że Jezus był zapracowany tak bardzo, że nie miał czasu nawet posilić się. Jego postawa uczy nas, że właśnie między innymi przez pracę realizuje się sens ludzkiego istnienia.
Tak jak w przypadku apostołów, Jezus wybrał tych, których chciał, tak i nas wybiera, a naszym zadaniem jest otwarcie się na wezwanie Pana i powiedzenie „tak”.
Pozwól, by zamilkły we mnie demony nadaktywności, egoizmu i pychy samowystarczalności, które nieustannie mi powtarzają, że muszę być ciągle w pogotowiu, dla wszystkich. To nieprawda. Najpierw mam być dla Ciebie. A potem, razem z Tobą, będę mógł być także dla innych.
Jezus dziś zaprasza nas na środek, prosi, byśmy wyszli w naszego ukrycia i wyciągnęli przed Nim to, co „uschłe”.