Lewi i jego goście zrozumieli, kto jest jedyną ich nadzieją. Może i my rozpoznamy naszego Miłosiernego Zbawiciela w twarzy kapłana po drugiej stronie kratek konfesjonału?
Cud rozmnożenia chleba dzieje się także na naszych oczach
Czasem musimy przeżyć wielkie burze i pokonać samych siebie - swoje tchórzostwo, swoje lęki i swój brak ufności - aby Bóg mógł w nas zacząć działać.
I ja potrzebuję lekarza i miłosierdzia, jakie Jezus okazuje grzesznikom. I ja pragnę być powołana do pójścia za Nim, do nawrócenia, do zajęcia obok Niego miejsca przy stole.
I my również zawsze możemy do Niego „przyjść i zobaczyć”. „Zobaczyć” Go w Jego Domu, „usłyszeć” go w Jego Słowie, „dotknąć” Go w drugim człowieku, zwłaszcza tym najmniejszym, z którym najbardziej się utożsamia. Możemy nawet „posmakować” Go w Jego Eucharystycznym Ciele” i podzielić się Jego miłością z innymi, stając się Jego świadkim.
Ktoś, kto przyjął Chrystusa do swojego życia, kto mu ofiarował swoje „tak”, nie pragnie zatrzymać Go tylko dla siebie.
Tu, na ziemi, jesteśmy niczym więcej, jak tylko przechodniami, gośćmi, tułaczami. Naszą jedną - prawdziwą i wieczną Ojczyzną jest Niebo.
Jako chrześcijanka wiem, że także moje serce jest świątynią i domem Boga.
Otrzymaliśmy dziś kolejną przypowieść o miłości i cierpliwości Boga. Korzystajmy więc z czasu łaski Boskiego Ogrodnika. Nie odrzucajmy Jego starań i wysiłku, dopóki mamy czas – czas na odwrócenie się od swojego grzechu.
Mimo poczucia własnej słabości, a może i niedostatecznej wiedzy, mimo własnych ograniczeń, upadków, grzechów i zwątpień, nie lękajmy się stanąć obok Chrystusa. Tego chwalebnego, ale i tego sponiewieranego, wyszydzonego, oskarżanego i ukrzyżowanego.