Bardzo łatwo uczynić z czegoś pozornie dobrego okazję do tego, by zareklamować swoją osobę i móc pokazać się przed innymi, a może też samemu poczuć się nieco lepiej. Ciekawe ilu spośród wolontariuszy i dobroczyńców podejmuje różne wyzwania ze względu na innych, a ilu po to, by czymś zająć swoje życie.
Karty Starego Testamentu przepełnione są różnymi proroctwami. Niektórych z wielkich proroków moglibyśmy wymienić jednym tchem: Eliasz, Elizeusz, Izajasz, Jeremiasz, Daniel… Patrząc na działalność i dzieła, które po sobie pozostawili, podziwiamy ich, ale też nieraz zastanawiamy się w jaki sposób odczytywali prawdę o Bogu i o świecie.
Każdy z nas potrzebuje jakiegoś uzdrowienia. Jeden fizycznego, inny psychicznego, jeszcze inny duchowego. Kiedy już jest okazja, żeby się ono dokonało, oczekujemy, by nastąpiło jak najszybciej. Tymczasem wiara, tak bardzo potrzebna przy każdym rodzaju uzdrowienia, to długi proces, wymagający cierpliwości.
Trudno pogodzić się z kimś, z kim od dłuższego czasu toczymy spory. Niekiedy nawet udaje się podać sobie rękę i wypowiedzieć „przepraszam”, ale zadra w sercu, bardzo często, zostaje na długi czas. Jeszcze trudniej pogodzić się z samym sobą. Ile razy mówimy „nic się nie stało”, kiedy upadamy w naszym życiu, a mimo tego myślami krążymy wokół problemu jaki napotkaliśmy. Tymczasem Chrystus pragnie uwolnić nas od ciężarów zalegających w naszych sumieniach.
Żyjemy w czasach, gdzie co raz bardziej liczy się „ja”. Na dalszy plan schodzą odmienne poglądy, pomysły na życie, czy zdania na różne tematy. Najważniejszy jest „mój” punkt widzenia. Takie tendencje obserwujemy nie tylko w życiu codziennym, funkcjonując pomiędzy poszczególnymi ludźmi, ale również w świecie polityki, mediów, wielkich światowych wydarzeń. Jeśli ktoś ma odmienne idee niż rządzące lub będące na szczycie elity, wtedy nie tylko lekceważy się go, ale nawet wyśmiewa i pokazuje jego nierozumność.
Każdy wierzący, choćby podświadomie oczekuje potwierdzenia Bożej obecności w jego życiu. Dojrzała wiara współdziała także z rozumem, pozbawiona sfery intelektualnej staje się tylko pustym, zewnętrznym rytuałem, który nic nie wnosi w ludzkie sumienia, może jedynie w kulturę i tradycję. Jan Paweł II we wstępie do encykliki „Fides et ratio” napisał: Wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy. Czy zatem słusznie oczekujemy znaku od Boga potwierdzającego nasz wybór?
Jezus dokonał kolejnego skandalu. Przynajmniej w mniemaniu Żydów. On, nauczyciel, prorok, wzór do naśladowania, potencjalny Mesjasz (pamiętamy wątpliwości faryzeuszów, co do tego kim jest Chrystus) łamie jeden z podstawowych i najbardziej rygorystycznie przestrzeganych nakazów – brak jakiejkolwiek aktywności w Szabat.
Fragment Ewangelii św. Jana, który dzisiaj rozważamy prezentuję zaskakującą scenę. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że zupełnie nielogiczną i niezrozumiałą dla nas. Uczniowie św. Jana Chrzciciela zachowują się dziwnie: nie dość, że zostawiają swojego nauczyciela, to jeszcze podążają za kimś innym, praktycznie nieznanym, kimś, kto tylko przechadzał się obok.
Wyobraźmy sobie, że kolega z pracy, ktoś z rodziny, czy po prostu dobry znajomy opowiada o tym, że miał sen i w tym śnie widział coś istotnego, dostrzegł jakieś wskazanie dotyczące jego życia. Może to być związane z obowiązkami zawodowymi, życiem rodzinnym, czy dalszym pomysłem na to, co robić w przyszłości. I poszedł za tym, spełnił to, co mu się przyśniło, wbrew jakimkolwiek racjonalnym przesłankom wynikającym ze zdrowego myślenia. Jakbyśmy zareagowali? Szaleniec, wariat, może chory psychicznie?
Wielka radość towarzyszyła spotkaniu Maryi z Elżbietą. Radość, która narodziła się pod wpływem odwiedzin swojej krewnej, pewnie już długo niewidzianej. Wreszcie była okazja, by podzielić się dobrymi wiadomościami o tym, że obie kobiety stały się matkami. Ta radość była jeszcze większa, dlatego, że przezwyciężyła tęsknotę za sobą i mogła być przeżywana wspólnie.