Jeśli nie będę wpychał się przed Boga, ale szedł za Nim, wówczas nie grozi mi wejście na Mojżeszową katedrę i wyjaśnianie przepisów prawa Bożego według własnego osądu. Pozwolę, by Bóg ogarnął mnie Swoim miłosnym spojrzeniem.
Pytanie, które Jezus postawił swoim uczniom dziś stawia każdemu z nas, którzy przyznajemy się do Niego, którzy pragniemy być Jego świadkami.
Jezus przypomina nam o godności Bożych dzieci. Nie jestem tylko zwykłym człowiekiem. Jestem córką samego Boga. A takie szlachectwo zobowiązuje.
Jezus nazywa współczesnych sobie ludzi „plemieniem przewrotnym” albo według innego tłumaczenia „złym”, ponieważ nie wierzą Jego słowom i naukom, które głosi. A skoro nie wierzą Jezusowi, komu będą w stanie uwierzyć?
To miłość, zwłaszcza miłość miłosierna, będzie jedynym kryterium, które zadecyduje o wieczności człowieka, o tym czy staniemy po prawej stronie – wśród błogosławionych, czy po stronie lewej – pośród przeklętych,
«Panu, Bogu swemu będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz».
Uczeń Jezusa dzieli z Nim życie i naśladuje Go we wszystkim. Musi także stawić czoła tym samym pokusom, przez które zwycięsko przeszedł Jezus na pustyni u progu swojej misji i u jej finału – na krzyżu.
Nie dowody, przekonywanie i intelektualne spekulacje rozszerzają wiarę, lecz prosty przykład życia. Nic nie jest w stanie bardziej poruszyć człowieka i przyciągnąć go do Boga, niż osobiste świadectwo, które odzwierciedla skarby ukryte w sercu.
W słowach Jezusa z dzisiejszej Ewangelii zdaje się pobrzmiewać przekonanie, że serce jest jednak ważniejsze od warg. Kiedy Jezus spotyka się z faryzeuszami, zwraca im uwagę, że ich czyny pozbawione są miłości. Owszem, faryzeusze robią wiele, ale jest to działanie dla samego działania.
Nie jesteśmy tylko ciałem i choć nie zawsze sobie z tego zdajemy sprawę, zdrowie naszej doczesnej powłoki jest mniej ważne od uzdrowienia wewnętrznego. A takiego możemy dostąpić tylko wtedy, gdy pozwolimy Jezusowi zbliżyć się do siebie na tyle, byśmy potrafili Go „dotknąć”.