Przez wiele lat nie rozumiałam sensu czytania tego rodowodu, w którym większość imion nie była i nie jest mi znana, i których do tej pory nie zapamiętałam. A jednak Ewangelia ta ma sens.
Czy wierzysz, że tam, gdzie postawił cię Bóg, twoje niełatwe życie, trudy, zmagania, nawet twoja duchowa pustynia może być miejscem, do którego – być może jak do Jana – przychodzą ludzie i pytają o sens życia?
Możemy mieć różne pytania i wątpliwości, ale ważne jest to, gdzie szukamy odpowiedzi. Czy przychodzimy z tym do Jezusa, aby On sam nam odpowiedział? Czy szukamy odpowiedzi w Słowie Bożym?
My dorośli, ale zawsze dzieci Boże, często jak te trzylatki tupiemy nóżką i krzyczymy: ja sam, ja sam. Do tego uparcie trwamy w naszym widzimisię, zamiast uwierzyć Słowu na słowo.
Zastanawiam się, jakie pytania zadaję Bogu?
Jezu, przyjdź do mnie, aby mocą Ducha Świętego przemieniać moje serce, abym czyniła zawsze to, czego Ty pragniesz.
Czytając Ewangelię z perspektywy dwóch tysięcy lat łatwo jest nam zachwycać się wspaniałością czynów Jezusa. Wszystko mamy podane jak na dłoni, spisane wszystkie cuda, słowa. Możemy do nich wracać kiedy tylko chcemy. Słowo na nas czeka i może przemówić w dowolnym momencie naszego życia.
Czasem tak bardzo jesteśmy przywiązani do swoich poglądów i do swoich racji, że niezależnie od tego, kto i co mówi, nie potrafimy się zmienić. Nasze uszy są zamknięte na słowa, które naruszają nasze dobre samopoczucie, wskazują, że powinniśmy coś w sobie zmienić.
Choroba, cierpienie – to czas walki duchowej, to czas ćwiczenia się w cierpliwości, w pokorze. Kto tę duchową walkę podejmuje, staje się gwałtownikiem królestwa niebieskiego w najbardziej pozytywnym znaczeniu tych słów.
Dzisiejszy fragment Ewangelii jest jednym z kluczowych, aby zrozumieć sens i sposób podejścia do człowieka w chrześcijaństwie.