Maryja zanosi krewnej Jezusa. Nie zanosi tego przedświątecznego napięcia szału promocji, nie przynosi drogich prezentów, ale Elżbiecie daje: siebie, swój czas, obecność i kogoś NAJWAŻNIEJSZEGO. Podarowuje jej Jezusa. Wszystko inne nie ma znaczenia.
Zapytajmy się dzisiaj o nasze doświadczenie obecności Boga w życiu. Z jakimi wydarzeniami je wiążemy? Jakie rodziły w nas reakcje? Czy może trudno nam przywołać takie wydarzenia? Z jakiego powodu?
Choroba, niepełnosprawność mogą być doświadczeniami, poprzez które Bóg w sposób szczególnie wyraźny przemawia do człowieka. Mogą być zatem szczególnymi interwencjami Bożymi, chroniącymi nas przed kolejnymi grzechami, wzywającymi do pokuty i prowadzącymi nas do wiecznego zbawienia.
Bądźmy – jak Józef – wyczuleni na głos Pana i z pełnym zaufaniem starajmy się wypełniać Jego wolę, a Pan zatroszczy się o możliwość jej realizacji. Wtedy w naszych sercach będzie POKÓJ.
Jezu, pragnę, aby każdy człowiek poszukał drogi do Ciebie, aby się zaangażował w prostowanie swojej drogi, aby usłyszał, że też może być posłany, aby świadczyć o światłości.
Dzisiaj liturgia słowa ukazuje nam postać Eliasza. Autor księgi Mądrości Syracha ukazuje go jako męża pełnego mądrości i wiary, o czym zaświadczył swoimi cudami. Jezus zapewnia, że Eliasz już przyszedł na ziemię powtórnie, ale ludzie nie rozpoznali go.
Jezus, w dzisiejszej Ewangelii porównuje pokolenie osób żyjących w jego czasach do dzieci, które są zmienne w swoich odczuciach, nie bardzo wiedzą, czego chcą, co dla nich jest dobre. Chce przez to pokazać postawy ludzi, którzy odrzucają zarówno naukę Jana Chrzciciela jak i Jezusa.
Postać Jana Chrzciciela przynosi nam dzisiaj otuchę i nadzieję. Przekonuje nas, że nie musimy wiedzieć wszystkiego. Nie wszystko musi nam się udawać.
Tylko w Nim odnajdziemy prawdziwe pokrzepienie, siłę i ukojenie, którego tak bardzo potrzebujemy. Odzyskamy radość i nadzieję. Otrzymamy od Niego pokój, którego świat dać nie może.
Z wiekiem narasta osłabienie. Wieczorami i nocami, kiedy sen nie nadchodzi, czasami rozmyślam nie o schorzeniach ciała, ale o chorobach duszy, które przydarzały się i przydarzają nadal. Zastanawiam się, co ważniejsze: uzdrowienie fizyczne czy przebaczenie grzechów?