Podziwiam pacjentów, którzy po cichu znoszą swoje dolegliwości. Gdy dotyka ich choroba, która nie pozwala im wstać z łóżka, czyni ich zupełnie zależnymi od innych, ale mimo to, są uśmiechnięci, spokojni, są pewną ostoją. Do takich pacjentów, mimo sporego wysiłku pracy, chce się wracać.
Celem naszego życia jest niebo, spotkanie z naszym Oblubieńcem, Zbawicielem. Jednak czy w oczekiwaniu na spotkanie z Nim mamy więcej z postawy panien roztropnych czy raczej nierozsądnych? Co jest tą oliwą?
Faryzeusze przez takie a nie inne zachowanie stawali się dla ludzi przewodnikami, którym tak naprawdę nie można było zaufać, bo prowadzili ich na manowce życia, z dala od autentycznej miłości Boga i bliźniego.
Zwykle tak reagujemy – chcemy być sami, dać sobie czas na przeżywanie smutku, bólu, wspomnień, a bliskość (rozmowę, przytulenie) rezerwujemy dla tych, którzy potrafią nas zrozumieć. A tego trudno oczekiwać od tłumu…
Wstańcie, nie lękajcie się!
Dzisiaj w liturgii słowa spotykamy dwie osoby o skrajnie odmiennych poglądach i podejściu do życia: Heroda, który był hedonistą oraz Jana Chrzciciela, jednego z najbardziej uduchowionych ludzi w historii Kościoła.
Serce moje – Twój dom – szlachetnym uczyń, gotowym na dokonywanie zmian. Wiarą je wypełnij tak wielką, że Cię zadziwi zawsze.
Obraz tej Ewangelii jest wzruszający. Apostołowie mając w sieciach niejadalne ryby, nie wyrzucają ich od razu, ale oddzielają, segregują, po prostu zajmują się nimi. Czasem tak właśnie jest w codzienności szpitalnej. To tu Pan Bóg nam, kapelanom, pozwala walczyć o każdego i niekiedy pokazuje cuda nawrócenia. Dopóki człowiek jest w sieci, ma szansę na zbawienie.
Podobnie jak jakaś niezmiernie cenna rzecz, choć istniejąca i obecna, może być niedostrzegana przez wielu ludzi, tak też Królestwo Boże, choć jest obecne, może być przez wielu niedostrzegane i lekceważone, ponieważ jest rzeczywistością wewnętrzną a nie zewnętrzną.
Nie można dobra nazywać złem, a zła – dobrem. Gwarantem ostatecznego porządku moralnego jest sam Bóg.