Przebaczając tym, do których czujemy gniew, otwieramy się na Bożą miłość, która leczy nasze serce z urazów, gniewu, zapiekłości i uzdalnia do wyrozumiałości, cierpliwości i miłosierdzia.
Człowiek jest nieraz bardzo niecierpliwy. Chciałby widzieć efekt swoich modlitw natychmiast, a jeśli tego nie dostrzega, to od razu mówi, że Bóg milczy i nie wysłuchuje. Słowa z dzisiejszej Ewangelii stanowią wezwanie do wytrwałej, może trwającej długi okres czasu, modlitwy.
Wszystko w naszym życiu winno zmierzać ku zmartwychwstaniu. Najpierw duchowemu – nawróceniu od grzechu, później zmartwychwstaniu, które dokona się na końcu czasów.
Czy to Ojca naszego w niebie nie boli, że tu na ziemi Jego dzieci się zabijają?
Takie szlachetne odruchy zwykle nie pojawiają się znikąd, są „przygotowywane” przez przykład rodziców, wychowanie, katechezę, czytanie i słuchanie Słowa Bożego, praktykowanie postu, drobnych nawet wyrzeczeń, jałmużny.
Czy jestem gotowy, aby prowadził mnie Duch Święty?
Nie bój się, że nie jesteś wystarczająco dobry dla Chrystusa. On po to się narodził, aby Cię wybawić!
Zawezwałeś nas słowem umiłowania i przeznaczyłeś do jedności z Sobą – nierozerwalnej przyjaźni. Choć wiedziałeś, że nie dorównamy Ci kroku, że przy „ogniu” po trzykroć się zaprzemy, że na górze zdezerterujemy.
W niesieniu krzyża „co dnia” zawiera się umieranie dla własnych pragnień.
Wszystko, co robimy: zarówno nasza modlitwa, post, podejmowane wyrzeczenia, jak i jałmużna oraz to, co czynimy dla naszych bliźnich – ma zbliżać nas do Niego.