I my pójdziemy przywitać Jezusa z gałązkami palmowymi i będziemy wołać: „ Błogosławiony, który idzie w imię Pańskie, Hosanna na wysokości!”, mając w pamięci wszystkie cuda i znaki jakich dokonał w naszym życiu Bóg, oby tylko nasze „Hosanna!” nigdy nie zmieniło się w „Ukrzyżuj!”.
U progu Wielkiego Tygodnia widzimy zalęknionych faryzeuszy i arcykapłanów oraz decyzje podjęte w tych emocjach.
Jezus stoi dziś przed nami i mówi wprost: „to Ja Jestem Bogiem”. Czy Mu uwierzę? Czy pójdę za nim? Czy też zacznę rzucać za Nim kamienie lub zaprowadzę Go na krzyż?
Jezus całym swoim życiem objawiał imię Boga, który powiedział o sobie: „Jestem, który jestem”. W dzisiejszej Ewangelii, mówiąc „zanim Abraham stał się, Ja jestem”, nie tylko potwierdza swoje istnienie przed wiekami, nie tylko pokazuje swoją równość względem Ojca, ale także zapewnia o swojej niezmiennej obecności przy człowieku.
Z modlitwy, z głębokiej więzi z Bogiem, z wierności Jego przykazaniom, winno wypływać nasze życie, nasza służba wobec bliźnich. Wówczas nie zmęczymy się pracą i nie wypalimy zawodowo.
Uwierzyli w Niego dlatego, że miedzy tym co mówił, a Jego działaniem nie było sprzeczności. Jezus umarł za to, co głosił.
Potrzebujemy światła, tęsknimy za światłem, pragniemy światła. A Jezus mówi nam: „Ja jestem światłością świata. Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia”.
Zadajmy sobie pytanie: czy naprawdę chcę się nawrócić?
Jezus „rozczarowuje” mnie zawsze wtedy, gdy mówi to, co nie jest dla mnie przyjemne i wygodne, gdy stawia mi wymagania, gdy pokazuje mi, że muszę się nawrócić.
Gdybyś wierzyła, że JESTEM! Ja i Ojciec – jedno! Gdybyś przestała się bać, podążałabyś ze Mną do Jerozolimy.