Dziś misję Jana niejako przejął Kościół. Jaki jest mój stosunek do nauki Kościoła? Czy przyjmuję ją jako niezawodny drogowskaz prowadzący mnie najlepszą z możliwych dróg do Bożego Królestwa? A może i ja nie potrafię rozpoznać znaków czasu i odrzucam proroków?
Najpierw narzekali na Jana Chrzciciela, potem na Jezusa. Żaden z nich, nie był w stanie sprostać ich wymaganiom, żaden nie był urzeczywistnieniem ich wyobrażeń o proroku czy Mesjaszu.
To, czego doświadczamy tutaj, jest pustynią w porównaniu z oazą życia, jaką przygotowuje nam Pan.
Kolejny raz, myśląc prostolinijnie, możemy dojść do wniosku, że chrześcijaństwo to religia paradoksów. Słodkie jarzmo, lekkie brzemię… Już w samej nazwie słowa te są negatywne, jak więc mogą być przyjemne?
Jezus nikogo nie spisuje na straty. Walczy o każdego do samego końca.
Jezus uzdrowił człowieka sparaliżowanego. Chory człowiek niesiony na noszach nie mógł się dostać do Zbawiciela "normalną" drogą.
Jaka jest moja droga życia, droga lekarza, pielęgniarki, droga chorego. Czy moje oczy widzą, uszy słyszą, serce kocha, współczuje; czy moim życiem głoszę miłość Boga i bliźniego?
Niezwykła scena dzisiejszej Ewangelii pokazuje Jezusa chyba najbardziej ludzkiego jak tylko to możliwe. Roniącego łzy i współczującego tym, którzy pozostają bez jedzenia, obarczeni chorobami i cierpieniami. Właśnie takiego Boga proponuje ludziom chrześcijaństwo.
"Szczęśliwe oczy, które widzą to, co wy widzicie"
Znajdźmy czas, szczególnie we wczoraj rozpoczętym adwencie na słuchanie Słowa, które wypowiada do nas Bóg