Ciągle uczymy się wierności. Powinniśmy w Bogu szukać sił do bycia wiernym i czerpać z Jego miłości, która będzie źródłem naszej wierności innym, przede wszystkim wierności w małżeństwie.
Dziś chcę naśladować Jezusa szczególnie w dwóch rzeczach: „głosić” i „widzieć”. Mam spojrzeć z miłością na każdego, ale także głosić odważnie prawdę o życiu Jezusa.
O ile zgorszenie zapomina o bliźnim i prowadzi go do złego, o tyle upomnienie wyprowadza ze złego. Zgorszenie gubi, upomnienie – zdobywa.
Nasze duchowe zwycięstwa będą pomnażać sumę dobra w świecie. Każde odrzucenie szatańskiej pokusy będzie naszym zdeptaniem zła. Ostatecznie jesteśmy powołani do zwycięstwa wraz z naszą Zwycięską, Wniebowziętą Panią.
Jezus swoim życiem pokazuje mi jak poruszać się w konkretnym ziemskim życiu, które ze względu na ciało i duszę zazębia się z Królestwem Bożym.
Uczę się ufać Jezusowi mimo wszystko, a zaufać to dać się prowadzić za rękę, wierzyć, że On zawsze jest przy mnie. Przeżywa ze mną moje trudne chwile, dodaje otuchy. Tylko On ma moc uciszyć każdą burzę.
Dlaczego Jezus wyrzuca uczniom małą wiarę? Czemu do nas kieruje słowa o wierze przesuwającej góry, skoro zna ludzką słabość, nędzę i niemożność uczynienia czegokolwiek o własnych siłach?
Idźmy więc za Jezusem. I nie zrażajmy się tym, że nie zawsze uda nam się przy Nim wytrwać. Gdy stracimy Go z oczu, wróćmy. On zawsze będzie czekać.
Podziwiam pacjentów, którzy po cichu znoszą swoje dolegliwości. Gdy dotyka ich choroba, która nie pozwala im wstać z łóżka, czyni ich zupełnie zależnymi od innych, ale mimo to, są uśmiechnięci, spokojni, są pewną ostoją. Do takich pacjentów, mimo sporego wysiłku pracy, chce się wracać.
Celem naszego życia jest niebo, spotkanie z naszym Oblubieńcem, Zbawicielem. Jednak czy w oczekiwaniu na spotkanie z Nim mamy więcej z postawy panien roztropnych czy raczej nierozsądnych? Co jest tą oliwą?