Widzę w tym samo sedno Zmartwychwstania, wzrok Boga ogarniający wszelką ułomność i cierpienie, który patrzy, by przywracać pełnię życia, radość i wszystko, co było Jego zamysłem.
Proszę Cię, Boże, abym za wczasu zmalała, zmiękła i stała się uległa obumieraniu. Skoro tak pouczasz swoich uczniów to wiem, że niczego nie stracę.
Kiedy przeczytałam dzisiejszą Ewangelię, zamyśliłam się nad tym, jak przeżywam cuda Łaski w swoim i cudzym życiu. Czy zadziwienie Bogiem skłania mnie do zdecydowanej i trwałej zmiany życia, do nawrócenia?
Pani Gienia pochodziła ze wsi. Jako mała dziewczynka w czasie wojny była świadkiem najazdu Niemców na jej rodzinną miejscowość. Widziała egzekucję na sąsiadach, roztrzaskanie ich małego synka o płot, potem straciła matkę, a macochę wspominała jako kobietę bez serca.
Kiedy Jego szczodra miłość ogarnia serce, nagle łuski spadają z oczu i widzi się wszelki brak własnej miłości.
Nie martw się Nikodemie, że nie pojmujesz. Jezus zostanie wywyższony przez śmierć na krzyżu i będzie dla nas ratunkiem, tak jak miedziany wąż dla Izraelitów na pustyni. Potem w niewiarygodny sposób zmartwychwstanie i pośle nam swego Ducha pełnego prawdziwej mądrości.
Patrzę na krzyż. Od niedzieli jest zasłonięty fioletowym suknem postnym. Szukam znaczenia tego symbolu.
Przypominam sobie niezwykłe kolory na niebie w drodze do pracy, chorego, który pokazał mi cnotę cierpliwości, dzień w którym modlitwa była tak łatwa... Wtedy rodzi się wdzięczność Bogu i ludziom.
Przypominam sobie wszystkie moje wypowiedziane i nieujawnione pytania rozpoczynające się od „dlaczego on, ona, oni robią to, czy tamto?” – żeby osądzić, oburzyć się, poczuć się lepszym.
Ponieważ moje serce jest czasami jak ruchliwa droga pełna choinek, bombek i zjazdów do marketu, daję się ponieść Liturgii, Kościołowi, ciszy, żebym mogła przeżyć Boże Narodzenie.