Czasem rezygnacja z konkretnego zła może stać się początkiem wielkiego dobra. Czasem z tych kilku wysupłanych centymetrów miłości może powstać niewyobrażalny łańcuch dobrych wydarzeń, chwil i czynów.
Każdy z nas jest narażony na wiele pokus. Często chcemy czuć się lepsi, mądrzejsi czy piękniejsi od innych ludzi. Jezus mówi nam dzisiaj, że powinniśmy się pozbyć pychy. I to nie dla samej zasady, ale dlatego, że już jesteśmy wielcy.
Jezus mówi nam dzisiaj, że wspaniały czas Jego pobytu na ziemi się skończy. Syn Człowieczy zostanie wydany w ręce ludzi.
Czy Jezus nas także może nazwać swoją matką i swoimi braćmi? Tak, jeśli słuchamy Jego Słowa i wypełniamy je.
Czy można być uczciwym wobec Chrystusa nawet jeśli w oczach innych ludzi wydaje się, że nie postępujemy tak, jak powinniśmy? Dzisiejsza Ewangelia przekonuje, że tak.
Jeżeli ktoś ma jeszcze wątpliwości, co do prawdziwego znaczenia Kościoła i jego ważności, dzisiejsza Ewangelia powinna je rozwiać.
W dzisiejszej Ewangelii widzimy strapionych rodziców Jezusa. Nie można się dziwić ich zmartwieniu. Nie mogli przecież długo znaleźć swojego Syna i niepokoili się gdzie może On być.
Słowo Boże nakazuje mi dzisiaj przyznać się, że nie jestem samowystarczalna i nie ze wszystkim potrafię sobie poradzić. Potrzebuję nauczyciela, przewodnika, mistrza. Potrzebuję kogoś, kto złapie mnie za rękę i nigdy nie puści.
Wymagania, które stawia Jezus, wydają się być karkołomne. Czy faktycznie mam schodzić wszystkim z drogi, przymykać oko na zadawaną mi krzywdę i nie chcieć nawet tego, co mi się słusznie należy? Czy Jezus naprawdę chce mieć wśród Swoich uczniów takiego nieudacznika?
Niejednokrotnie w naszym życiu szukamy usilnie powodów, dla których moglibyśmy pójść drogą na skróty – łatwiejszą, niewymagającą tak wielkiego wysiłku.