Panie Jezu, co ja robię z Bożym domem, którym jest moje serce, którym są serca moich sióstr i braci?
Przypowieść zwana zazwyczaj przypowieścią o synu marnotrawnym nie dotyczy tylko owego młodszego syna spośród dwóch, jakich miał przypowieściowy ojciec. Dotyczy także starszego syna. Przekazuje wiele prawdy o nim.
Gdy się obsuną zbocza winnicy i Twoich kroków słychać będzie szelest, czy pić pozwolisz dzierżawcom Twe wino? Czy palić ich będzie pragnienie?
Każdego dnia modlę się, Panie Jezu, prosząc Cię o serce wrażliwe na potrzeby i cierpienia ludzi.
Myślę, że dzisiejsza Ewangelia jest o samotności. O samotności Jezusa. Podejmuje On swoją ostatnią drogę do Jerozolimy. Wie, że idzie na mękę, że zostanie tam wyszydzony, zmaltretowany i ukrzyżowany. Zabiera ze sobą dwunastu uczniów, których sobie wybrał na najbliższych przyjaciół. Mówi im wyraźnie, co Go wkrótce czeka. I w tym właśnie momencie Jego najbliżsi przyjaciele oddzieleni są od Niego murem niezrozumienia.
Cierpienie ukryte, posty dyskretne – Bóg widzi, docenia, ludzie nie muszą. Żyjemy dla wieczności, mamy tylko chwilę, żeby na nią odpowiednio zapracować. Żyjmy dla Boga i z Bogiem.
To konkretne stawanie się miłosiernymi przykazane przez Jezusa nie należy do zakresu sił człowieka. Przekracza je.
Przemienienie Jezusa na wysokiej górze na oczach jedynie trzech apostołów, Piotra Jakuba i Jana, było zabiegiem prewencyjnym. Krzyż i straszliwa śmierć męczeńska Jezusa była tak potwornym aktem, że Jezus postanowił chronić swoich najbliższych, dając im uprzedzająco mocne świadectwo Jego boskości i chwały z tego wynikającej.
Ta droga zmiany naszego serca, słów i gestów, tego, co myślimy i co robimy, będzie trwała prawdopodobnie do końca życia. A wolność i radość to efekt uboczny tej przemiany. Chciejmy być podobni do Ojca.
Teraz jest czas, mój czas. Sprawiedliwości czy miłosierdzia? Co wybiorę?