Post jest szansą dla chrześcijanina, by pogłębił swoje życie duchowe. Od nas zależy, czy szansę tę wykorzystamy modląc się, poszcząc i dzieląc się swoimi zasobami z drugim człowiekiem.
Chrystus szedł milczący, cierpiący wśród obelg, zniewag, ale szedł, bo widział cel.
W filmie „Pasja” jest piękna scena, która często do mnie wraca. Jezus, na którego wkładają krzyż, całuje go, jakby to był Jego największy skarb.
Czy Jezus rzeczywiście chce, abyśmy ukrywali przed innymi naszą dobroć? Przecież On także działał publicznie.
Czas Wielkiego Postu może być czasem duchowej walki, w którym podejmujemy zdecydowany trud odrzucania wszelkich pokus do złego, może być czasem świadomego zawierzania się Bożej Opatrzności, szczególnie w doświadczeniach prób, przeciwności i cierpień.
Potrzebny byłby jej znak, że Bóg istnieje, że jest dalsze piękniejsze życie u Jego boku, że warto Go pokochać i tęsknić za spotkaniem. Tylko jaki to musiałby być znak?
Pragnę, aby Bóg dotykał mego serca, mego wnętrza, uzdrawiał duchowo, wciąż na nowo stwarzał serce czyste i odnawiał moc Ducha. Taki cud uzdrowienia dokonuje się w czasie każdej spowiedzi świętej.
A ja? Ile mam chlebów? Czy nie zostawiam sobie czegoś „na potem”, żeby nie cierpieć głodu? Jeśli nie oddam Panu wszystkiego, nie zobaczę szczęśliwego, sytego tłumu trwającego przy Jezusie, nie zobaczę obfitych łask, tych koszy pełnych ułomków a i sama się nie nasycę...
Jezus nie odrzuca, nie ośmiesza, ale akceptuje i przyjmuje człowieka z całą jego biedą, ze wszystkimi ułomnościami.
Jezus miał swój - tylko sobie znany - cel, wystawiając pokorę tej nieszczęsnej matkę na taką próbę. Może chodziło i o to, abyśmy my, chrześcijanie - przez wieki czytający lub słuchający o tym wydarzeniu - zadawali sobie pytania o naszą wiarę, naszą determinację, naszą pokorę i zaufanie do Boga i Jego planów wobec nas?