Aktem tym pragniemy zakończyć rok formacyjny, który we wspólnocie Apostolstwa Chorych był VII rokiem nowenny przed 100-leciem istnienia w świecie.
Chciałabym być posłuszną. Milczeć o NIM jak drzewa. Świadczyć o NIM każdym oddechem, ale o NIM nie mówić.
Muszę wykonać kilka pilnych telefonów. Muszę zrobić przelewy, bo terminy gonią. Mam umówione spotkanie, a po nim jeszcze pędzę na zakupy. Mój terminarz pęka w szwach i brakuje w nim miejsca na kolejne wpisy. Zaplanowanych kilka najbliższych tygodni bez możliwości renegocjacji terminów i godzin… Dokładnie tak wyglądałoby to moje „natychmiast”.
Bóg ofiaruje nam pociechę duchową, abyśmy w chwilach pokus, prób i cierpienia nie ulegli zwątpieniu, ale stale Jemu ufali. Każdy z nas otrzymuje od Boga różne duchowe pociechy. Powracajmy do tych chwil często i zachowujmy je w pamięci serca, nie po to, aby się nimi chwalić, ale by chwalić za nie Boga.
Setnik wierzył, że cud może dokonać się w każdy sposób, nie tylko przez bliskość i dotknięcie, ale także na odległość.
Dzisiejszy fragment Ewangelii prowokuje nas więc u progu rozpoczęcia nowego roku liturgicznego do czegoś więcej. Zostajemy zaproszeni do przeżywania tego adwentu tak, byśmy w codziennych zajęciach od pobudki do pójścia spać, byli gotowi na przyjście Pana w każdym momencie.
Na dar trzeba zrobić miejsce. Przyjęcie daru musi mieć szczególną oprawę i wyjątkową atmosferę. I po to właśnie jest adwent.
Abyśmy mogli „stanąć przed Synem Człowieczym”, trzeba uwolnić własne serce od zbędnych ciężarów, od tego wszystkiego, czym tak lekkomyślnie zaśmiecamy nasz umysł, od tego co kradnie nasz czas i odciąga naszą uwagę od spraw, które są stokroć ważniejsze.
Znaki od Boga! Zobaczyć, usłyszeć, ujrzeć a może poczuć te wszystkie wydarzenia i poznać, że blisko jest Królestwo niebieskie, że Jezus jest blisko – żywy, prawdziwy tu i teraz.
Mam nie tylko pobieżnie przejrzeć Ewangelię. Nie mogę przyzwyczaić się do ducha czasu, który ciągle szuka newsów i nowych bodźców.